Wśród wielu parafii (bo blisko 56) które znajdują się w moim mieście jest i ta, którą gdy tylko mijam przechodząc obok lub jadąc samochodem przywołuję na pamięć moje dzieciństwo. Kościół św. Kazimierza to świątynia do której czy to z rodzicami czy dziadkami przychodziłem na chwilę modlitwy gdy odwiedzałem pobliską lecznicę czy też salę korekcyjną, gdzie chodziłem na ćwiczenia. Wchodziliśmy do dużego kościoła wybudowanego – wtedy z czerwonej cegły – dziś otynkowanego – i klękaliśmy przed szklanymi drzwiami by odmówić akt strzelisty – niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, teraz i zawsze i na wieki wieków amen.

Ostatnio do tej parafii przyszedł do posługi mój kolega ksiądz, a z uwagi na to, że coś mu akurat wypadło poprosił mnie, bym mógł go zastąpić celebrując za niego Eucharystię. Z radością odpowiedziałem na tę propozycję i pojechałem w miniony piątek, by w tym – ważnym dla mnie kościele – celebrować Mszę Świętą.

Przyznam, że było to dla mnie przeżycie. Nigdy wcześniej tam nie przewodniczyłem liturgii, nigdy nie stałem za tym ołtarzem, nigdy nie patrzyłem na tę świątynię zza ołtarza – wreszcie – nigdy nie myślałem, że kiedyś będę tam w tym kościele – odprawiał Mszę świętą. Tak, Pan Bóg daje takie niespodzianki i sprawia, że człowiek sięgając do przeszłości raduje się nią i uwielbia Go w teraźniejszości.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here