Z tą świątynią wiąże mnie wiele wspomnień z dzieciństwa. Nieopodal, a w zasadzie tuż za ogrodzeniem kościoła znajduje się ośrodek zdrowia, a zaledwie kilka kroków dalej sale ćwiczeń korekcyjnych dla dzieci.

Tam zarówno w ośrodku zdrowia jak i w sali ćwiczeń korekcyjnych bywałem jako dziecko – chodząc na ortodoncje oraz na ćwiczenia – najczęściej prowadzany przez dziadków, gdyż rodzicie byli w tym czasie w pracy. Ale… zawsze, tak to doskonale pamiętam – kiedy wracaliśmy do domu idąc do autobusu mijaliśmy kościół pw. św. Kazimierza, zawsze choć na chwilę wchodząc do niego.

Pamiętam wchodziliśmy przez wielkie drzwi, do których klamki wpierw wcale nie dosięgałem. Potem dziadziuś lub Babcia odsłaniali grubą i ciężką kotarę i wchodziliśmy do niewielkiego przedsionka – kruchty świątyni w której znajdowały się duże przeszklone drzwi odgradzające przedsionek od wnętrza kościoła. Przy drzwiach przystawiony był długi klęcznik na którym klękaliśmy i… wraz z dziadkami odmawialiśmy na głos – niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, teraz i zawsze i na wieki, wieków. Amen. Ciemność przedsionka oświetlał niewielki lufcik znajdujący się ponad drzwiami wejściowymi.

Lubiłem podejść do samych drzwi i wpatrywać się we wnętrze ciemnego – rozświetlanego przez słońce wpadające przez witraże do wnętrza – kościoła. W głównym ołtarzu była duża postać Matki Bożej w niebieskim płaszczu stojąca na kuli ziemskiej i na wężu – znałem to wyobrażenie Matki Bożej z figurki znajdującej się w moim rodzinnym domu. Dla mnie – jako dla dziecka – zawsze wrażenie robił stojący po lewej stronie pod chórem czarny katafalk. Dziadek opowiadał, że jak była Msza za zmarłych lub pogrzeb to katafalk wywozili na środek kościoła.

Tak zapamiętałem tę świątynię, bo i tam jako dziecko uczyłem się wiary – i to od dziadków, z którymi choć na chwilę wchodziłem na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu i na tak zwaną – jak Babcia mawiała – modlitewkę – akt strzelisty.

Przedwczoraj wieczorem wracając do rodziców postanowiłem na chwilę zboczyć z drogi do domu i podjechać do tego kościoła. Jako, że za chwilę miała być Msza święta wieczorna, kościół był otwarty, wiec wszedłem do środka i powróciły wspomnienia z dzieciństwa. Wszedłem do wnętrza i zrobiłem kilka zdjęć wnętrza, które choć trochę się zmieniło, to jednak w większości pozostało takie jak je pamiętam z dzieciństwa.

Ważne jest, by wracać do korzeni. Ważne jest, by wracać nie tylko do dzieciństwa, ale i do początków nauki wiary, takiej prostej, praktycznej, codziennej. To zarówno ważne jak i bardzo piękne.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here