– Dobrze, że księża są z nami w szpitalu. Wielkie dzięki! – Takie słowa usłyszałem od jednej z pracownic szpitala, kiedy wchodziłem w ciągu dnia na mój oddział . Przyznam, że nie spodziewałem się takich słów. Zareagowałem żywo i podziękowałem, ale i dopytałem – a skąd pani wie, że jestem księdzem? Księże kojarzę was! – usłyszałem.

Kolejny dzień mojej posługi obfitował w dużo różnych zajęć. Było wiele biegania – bo aż 8 przyjęć pacjentów planowych – co oznacza osiem zabiegów tj. 16 wyjazdów na blok operacyjny. Do tego doszły „zlecenia” – badania krwi oraz wyniki z laboratorium, jedno centralne wkłucie połączone z rentgenem klatki piersiowej oraz ścielenie łóżek, a także przyjęcie pacjentki „na ostro” z podejrzeniem covidu.

Na dzisiejszym dyżurze poznałem siostrę zakonną, która jest pielęgniarką na tym oddziale i wraz ze mną miała swój dyżur. Siostra Alis – to nieznane imię, wszak nie jest polką – całym sercem angażuje się w pracę na rzecz chorych, którym służy najlepiej jak potrafi. Kiedy brat bonifrater poszedł do innych zajęć – ja poszedłem ubierać świeżą pościel. Nagle w drzwiach pojawiła się Siostra Zakonna, która powiedziała – pomogę ci, bo razem pójdzie szybciej. Samemu jest nie wygodnie. Kiedy powlekaliśmy kołdrę w pewnym momencie siostra powiedziała – dobrze ci idzie, ale się nauczyłeś, robotny jesteś. To było bardzo miłe stwierdzenie, którym się chwalę, gdyż to potwierdza mi moje odczucia, że w szpitalu czuję się dobrze, na swoim miejscu.

Piątek to ostatni dzień tygodnia, kiedy przed weekendem można jeszcze zrobić badania w zewnętrznym laboratorium. Z tego względu poprosiłem brata przeora – by jeśli to możliwe – pobrał nam – wolontariuszom – krew na przeciwciała. Przeor się zgodził i kazał nam pójść na izbę przyjęć, gdzie odpowiedzialny za izbę pielęgniarz pobrał nam krew. Kiedy wszedłem do Sali pobrań na smyczy wiszącej na szyi mignęło mi nazwisko, o którym już słyszałem przez ten tydzień w szpitalu, po upewnieniu się wyciągnąłem rękę do przywitania się i powiedziałem: jestem ks. …..,  o a ja……. Księże mamy tak samo na nazwisko, a ja mam kuzyna nazywającego się dokładnie tak jak ksiądz. Cóż za zbieg okoliczności – dodał pielęgniarz. – zatem witam drogiego kuzyna! – powiedziałem z uśmiechem. Jakie to niespodzianki spotkały mnie w ciągu tego tygodnia w szpitalnym wolontariacie.

10 godzin w szpitalu to praca na pełnych obrotach ale także satysfakcja związana z tym, że człowiek jest potrzebny. Zmęczenie fizyczne, które staje się odprężeniem psychicznym i zapomnieniem o codzienności. Posługa w szpitalu w tych dniach, to niezwykle ważne i cenne doświadczenie – szczególnie dla mnie. Pomagać innym, nie afiszując się tym, że jest się duchownym – to piękna posługa.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here