Kończy się powoli czas Bożego Narodzenia, a wraz z nim czas dekoracji świątecznych i śpiewania kolęd. Zatem to ostatni dzwonek na wspólne świąteczne spotkania. Postanowiłem – tak jak stało się to już zwyczajem – zaprosić do siebie na jedno popołudnie moich najbliższych, by spotkać się przy stole, ucieszyć się sobą i wspólni kolędować.

Dla starego kawalera, który nie często organizuje spotkania domowe, to jest nie lada wydarzenie. Nie pisałem chyba jeszcze tutaj o tym. Zaproszenie gości to jedno, ale przygotowania to drugie. Najpierw sprzątanie mieszkania – odkurzenie i mycie podłóg, ścieranie kurzy, prasowanie. Potem zakupy na targu, w sklepach, marketach.

Następnie domowe kucharznie – szykowanie potraw, a wraz z nimi martwienie się – czy aby na pewno nie za mało kupiłem, oby nikt nie wyszedł głodny, czy wszystko jest. Przygotowywanie stołu, przygrzewanie potraw i… oczekiwanie. Wszystko co napisałem powyżej jest niczym nadzwyczajnym – z pewnością dla kogoś kto ma rodzinę i prowadzi dom, zaś dla starego kawalera, którym – jak często powtarzam – jestem, jest to nie lada wydarzenie.

Kiedy wszystko było już przygotowane, odpowiednio wcześnie, zostało tylko czekanie i … dźwięk domofonu, który informował że goście przybywają. Przybyli i… niczego nie zabrakło, chyba – przynajmniej nie było po zaproszonych widać – nie wyszedł głodny, a i śpiewania kolęd nie zabrakło.

To już kolejne kolędowanie u mnie w domu. Tak jest – jak dobrze pamiętam – od początku mojego kapłaństwa. Od jakiegoś czasu nagrywam nasze kolędowanie, bo dzięki temu na nagraniach można zaobserwować tych, których już nie ma, bo Pan Bóg wezwał ich już do wieczności oraz tych, którzy przyszli na świat. To był dobry wspólny, rodzinny czas.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here