Lipcowy poród w hospicjum

0
134

Dzień miał wyglądać zupełnie inaczej, a wyglądał inaczej niż planowałem. Około 11:00 dostałem telefon od doktor z hospicjum z informacją – nasza mamę przebierają do cesarki, wiec za chwilę będą zaczynać rodzić, przyjedziesz?

Nie myśląc wiele, założyłem sutannę, wziąłem buteleczkę z wodą chrzcielną i pojechałem do jednego ze szpitali położniczych w moim mieście.

Gdy dotarłem na miejsce, mama była na USG, wiec czekałem pod salą szpitalną. W pewnej chwili zauważyłem ordynatora –  profesora, któremu się ukłoniłem i przywitałem się. On zaprosił mnie do gabinetu zabiegowego i powiedział: – proszę pana, mama to przypadek taki, a taki, stąd taka decyzja, by w 34 tygodniu doprowadzić do wcześniejszego rozwiązania. Następnie powiedział, że jak wywiozą już maleństwo z sali operacyjnej, to wówczas będę mógł ochrzcić dziecko. Wówczas, powiedziałem, że wejdę na salę operacyjną, bo tak zazwyczaj robię, także w tym szpitalu. Profesor zaprotestował, gdyż mówił, że nie wolno. Wówczas, powiedziałem, że Pani Profesor (która jest poważaną i szanowaną Szychą w tym szpitalu)  pozwala, wówczas profesor zmienił to głosu i powiedział, – niech tak będzie.

Po wyjściu od ordynatora-profesora, poszedłem do mamy, która wróciła z USG. Chwilę porozmawiałem z rodzicami, którzy przyjechali do mojego miasta, z miasta oddalonego od nas o około 200 km. Dowiedziałem się też, jak na imię będzie miało ich dziecko – chłopiec.

Nadeszła chwila porodu. Poszedłem na salę operacyjną, W śluzie wraz z lekarzami i personelem medycznym założyłem ubranie ochronne i czekałem, gdy zostanę zawołany, by ochrzcić dziecko.


Po niedługiej chwili, usłyszałem ciche kwilenie maleństwa. Pediatrzy, zmierzyli i zważyli wcześniaka i… zawołali mnie. – Dominiku… ja Ciebie chrzczę…w tej chwili maleńki chłopiec, wcześniak, stał się dzieckiem Bożym. Następnie dziecku założono ubranko i podano mamie, układając je przy jej policzku. To był bardzo wzruszający moment. Mama głaszcząca i całująca maleństwo. Pojedynczy oddech i  kwilenie malucha. Po chwili obserwacji, a nawet wzruszenia, wyszedłem z sali operacyjnej i wróciłem do swoich obowiązków. Kilka chwil później dostałem sms-a z wiadomością od pani doktor – chłopiec odszedł.

Tradycyjnie już, wieczorem pojechałem do rodziców, by spotkać się z nimi i przekazać im zaświadczenie o chrzcie ich dziecka. Miałem okazję porozmawiać najpierw z panią pielęgniarką z bloku operacyjnego, która ze wzruszeniem opowiadała o tym zdarzeniu, jakie miało miejsce na sali operacyjnej – spotkanie matki z dzieckiem, a potem pożegnanie go. To było ważne spotkanie, gdyż wiedziała, że jestem księdzem (byłem w koloratce) i nie musiała kryć swoich przeżyć, dzieląc się nimi w rozmowie. Następnie poszedłem do rodziców, którzy dzielnie znosili ból swojego serca (tak wyglądało na pierwszy rzut oka). Rozmawialiśmy pawie godzinę. Doświadczyłem tego, że ta rozmowa, była potrzebna nie tylko im, ale i mnie.

Po raz kolejny doświadczyłem wielkiej wiary w Pan Boga rodziców, zmarłego maleństwa. To nie była wiara dewocyjna, ale prawdziwa i głęboka. – wie ksiądz my wiedzieliśmy, że nasz syn odejdzie i nie ukrywam, że jest trudno ale… jakoś damy radę. Musimy! – usłyszałem.

Panie Jezu, dziękuję Ci za to, że dałeś mi kolejnego Syna. Dziękuję, że posługujesz się mną, choć liche, a nawet beznadziejne ze mnie narzędzie. Dziękuję, że kochasz mnie mimo wszystko, i że posługujesz się mną, by choć trochę pomóc innym. Dziękuję Panie Jezu za to, że pozwalasz mi doświadczać cudu narodzin, że mogę być ojcem, będąc księdzem. Dziękuję…!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here