Dzień miał wyglądać zupełnie inaczej, a wyglądał inaczej niż planowałem. Około 11:00 dostałem telefon od doktor z hospicjum z informacją – nasza mamę przebierają do cesarki, wiec za chwilę będą zaczynać rodzić, przyjedziesz?
Nie myśląc wiele, założyłem sutannę, wziąłem buteleczkę z wodą chrzcielną i pojechałem do jednego ze szpitali położniczych w moim mieście.
Gdy dotarłem na miejsce, mama była na USG, wiec czekałem pod salą szpitalną. W pewnej chwili zauważyłem ordynatora – profesora, któremu się ukłoniłem i przywitałem się. On zaprosił mnie do gabinetu zabiegowego i powiedział: – proszę pana, mama to przypadek taki, a taki, stąd taka decyzja, by w 34 tygodniu doprowadzić do wcześniejszego rozwiązania. Następnie powiedział, że jak wywiozą już maleństwo z sali operacyjnej, to wówczas będę mógł ochrzcić dziecko. Wówczas, powiedziałem, że wejdę na salę operacyjną, bo tak zazwyczaj robię, także w tym szpitalu. Profesor zaprotestował, gdyż mówił, że nie wolno. Wówczas, powiedziałem, że Pani Profesor (która jest poważaną i szanowaną Szychą w tym szpitalu) pozwala, wówczas profesor zmienił to głosu i powiedział, – niech tak będzie.
Po wyjściu od ordynatora-profesora, poszedłem do mamy, która wróciła z USG. Chwilę porozmawiałem z rodzicami, którzy przyjechali do mojego miasta, z miasta oddalonego od nas o około 200 km. Dowiedziałem się też, jak na imię będzie miało ich dziecko – chłopiec.
Nadeszła chwila porodu. Poszedłem na salę operacyjną, W śluzie wraz z lekarzami i personelem medycznym założyłem ubranie ochronne i czekałem, gdy zostanę zawołany, by ochrzcić dziecko.
Po niedługiej chwili, usłyszałem ciche kwilenie maleństwa. Pediatrzy, zmierzyli i zważyli wcześniaka i… zawołali mnie. – Dominiku… ja Ciebie chrzczę…w tej chwili maleńki chłopiec, wcześniak, stał się dzieckiem Bożym. Następnie dziecku założono ubranko i podano mamie, układając je przy jej policzku. To był bardzo wzruszający moment. Mama głaszcząca i całująca maleństwo. Pojedynczy oddech i kwilenie malucha. Po chwili obserwacji, a nawet wzruszenia, wyszedłem z sali operacyjnej i wróciłem do swoich obowiązków. Kilka chwil później dostałem sms-a z wiadomością od pani doktor – chłopiec odszedł.
Tradycyjnie już, wieczorem pojechałem do rodziców, by spotkać się z nimi i przekazać im zaświadczenie o chrzcie ich dziecka. Miałem okazję porozmawiać najpierw z panią pielęgniarką z bloku operacyjnego, która ze wzruszeniem opowiadała o tym zdarzeniu, jakie miało miejsce na sali operacyjnej – spotkanie matki z dzieckiem, a potem pożegnanie go. To było ważne spotkanie, gdyż wiedziała, że jestem księdzem (byłem w koloratce) i nie musiała kryć swoich przeżyć, dzieląc się nimi w rozmowie. Następnie poszedłem do rodziców, którzy dzielnie znosili ból swojego serca (tak wyglądało na pierwszy rzut oka). Rozmawialiśmy pawie godzinę. Doświadczyłem tego, że ta rozmowa, była potrzebna nie tylko im, ale i mnie.
Po raz kolejny doświadczyłem wielkiej wiary w Pan Boga rodziców, zmarłego maleństwa. To nie była wiara dewocyjna, ale prawdziwa i głęboka. – wie ksiądz my wiedzieliśmy, że nasz syn odejdzie i nie ukrywam, że jest trudno ale… jakoś damy radę. Musimy! – usłyszałem.
Panie Jezu, dziękuję Ci za to, że dałeś mi kolejnego Syna. Dziękuję, że posługujesz się mną, choć liche, a nawet beznadziejne ze mnie narzędzie. Dziękuję, że kochasz mnie mimo wszystko, i że posługujesz się mną, by choć trochę pomóc innym. Dziękuję Panie Jezu za to, że pozwalasz mi doświadczać cudu narodzin, że mogę być ojcem, będąc księdzem. Dziękuję…!