Chwilę po godz.12:00 zadzwonił telefon od szefowej hospicjum, a kiedy odebrałem usłyszałem tylko – księże mamy poród. Mama jest już w szpitalu i rodzi naturalnie więc może to trochę potrwać. Oczywiście odpowiedziałem, jestem w domu. Gdy tylko będę potrzebny, to proszę dzwonić.

Zająłem się swoimi obowiązkami związanymi z pracą dziennikarska, by po kilku godzinach znów odebrać telefon od szefowej, która mówi – księże już jest duże rozwarcie, już czas, my już jedziemy do szpitala.

Założyłem sutannę, zabrałem wodę chrzcielną z Jordanu, którą mam do Chrztu moich dzieci hospicyjnych, wsiadłem w samochód i pojechałem do szpitala uniwersyteckiego. Ksiądz w sutannie wchodzący do szpitala – dla jednych jest całkowicie obojętną osobą, wśród innych budzi zainteresowanie, co widać w spojrzeniach pytających ale on po co tutaj, w jakim celu, dlaczego, kim on jest? Choć… można było usłyszeć również Szczęść Boże, czy dzień dobry.

Wjechałem na 16 piętno szpitala, gdzie znajdują się oddziały położnicze, neonatologiczne i patologii ciąży i w jednym z oddziałów – gdzie specjalnie przygotowanym pokoju dla naszego hospicjum – rodziła mama.

Wszedłem, przedstawiłem się, powiedziałem co i jak, zapytałem czy mama życzy sobie Chrztu maleństwa, zapytałem o imię i… odszedłem na bok, by zapewnić mamie komfort, i nie być jednym z widzów pięknego trudu mamy przy narodzinach jej dziecka.

Po chwili – po jakiś 3,4 min. weszło 3 lekarzy – dwie panie doktor i poważny wiekiem pan ordynator, który gdy zobaczył mnie w sutannie stojącego w kącie zmierzył mnie wzrokiem, ale na moje dzień dobry, Szczęść Boże odpowiedział Szczęść Boże.

Po chwili wspomniany pan doktor rozejrzał się po niewielkiej sali, zobaczył krzesło, przestawił je bliżej mnie i powiedział, niech ksiądz usiądzie. Uśmiechnąłem się tylko, bo… ja już to kiedyś przerabiałem. Zwróciłem się do pana doktora i powiedziałem…. kiedy lata temu rodziliśmy w innym szpitalu to wówczas pani profesor neonatolog (o czym wspominałem już tutaj na blogu) zrobiła i powiedziała dokładnie to samo. Pan doktor uśmiechnął się tylko i powiedział, bo my księże z tej samej szkoły jesteśmy.

Minęły kolejne może 2 min. i…zza winka usłyszałem płacz małego dziecka. To stało się tak szybko, w kilka chwil. Cud, że zdążyłem przejechać przez miasto, wejść do szpitala, porozmawiać z mamą dziecka i być świadkiem – zza winka – cudu narodzin. To jest coś absolutnie wyjątkowego, szczególnego, niesamowitego.

Pani położna i pani doktor przygotowały maleństwo położyły na chwilę w przygotowanym miejscu, by za chwilę oddać je mamie. – to ksiądz teraz ochrzci dziecko – zapytała jedna z pań położnych. Odpowiedziałem – że to wy decydujecie. Teraz, to teraz. Potem, to potem. Po chwili usłyszałem, to teraz ksiądz. Podszedłem do łózka mamy i pytam: czy chce pani aby pani dziecko otrzymało chrzest święty? Tak – usłyszałem. A jakie imię chcę pani dla swojego dziecka? Mama odpowiedziała…

….. ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! Następnie zrobiłem krzyżyk na czułku dziecka i powiedziałem chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…a obecni, wraz z personelem szpitalnym dokończyli słowa modlitwy.

Po kilku chwilach wyszedłem z tej niewielkiej sali szpitalnej na korytarz. W dyżurce przygotowałem dokument informujący o Chrzcie z wody, którego udzieliłem i czekałem na korytarzu.

Po dłuższej chwili wyszli lekarze. Podziękowałem im za to, że mogłem być obecny podczas porodu, na co pan doktor odpowiedział – ale przecież ksiądz jest – że tak powiem – tak jak i ja, służbowo. No tak, odpowiedziałem, ale mógłby pan doktor powiedzieć, że sobie nie życzy mojej obecności. – Księże… ale czemu? – kontynuował doktor.

Wszedłem do sali zaproszony przez najbliższych, gdzie widziałem mamę z maleństwem. Chwilę tak stałem po czym i ja dostałem – „moje dziecko” – na ręce. Piszę – mówię – moje dziecko, bo każde z tych dzieci, które ochrzczę (co zresztą mówię również rodzicom) jest i moim dzieckiem. Wszak rodzice rodzą je do życia, a ja do wieczności – poprzez chrzest.

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, pobłogosławiłem maleństwo i wróciłem do domu.

Tak oto stałem się po raz kolejny –duchowym – ojcem dziecka Bożego. Każda taka „akcja” porodowa, każdy taki poród to wielkie i piękne przeżycie. Wyjątkowe, wzruszające i poruszające chwile i ten – nie zapomniany, utrzymujący się długo w uszach – płacz nowonarodzonego dziecka. Coś nie do opisania!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here