Ponad trzy miesiące temu przyjechali do mnie w odwiedziny znajomi, a dokładnie znajoma wraz ze swoim narzeczonym z zaproszeniem na wesele i z prośbą, bym w ich wyjątkowej i szczególnej uroczystości nie tylko uczestniczył jako gość, ale również jako fotograf. Jednym słowem, abym uwiecznił ich sakramentalne „tak” wypowiedziane w świątyni przed Bogiem, ich rodziną, bliskimi i przyjaciółmi.
Prośba mocno mnie zaskoczyła i zanim odpowiedziałem na nią – swoją drogą pozytywnie – powiedziałem, że o ile ślub już fotografowałem, o tyle wesela jeszcze nigdy i nie ukrywam, że nie mam takiego doświadczenia jak inni – zawodowi – fotografowie.
Znajomi powiedzieli, że znają moje fotografie, obserwują mnie na fb i widzą jaki jest efekt mojej pracy, więc bez obaw chcą powierzyć mi swoją wyjątkową uroczystość. Po chwili namysłu – na takie dictum odpowiedziałem pozytywnie – z jednej strony ciesząc się zaufania i dobrych słów pod adresem tego co i jak robię, a z drugiej strony pełen obaw – bo nie jestem ani zawodowcem, ani specjalistą, ani jakimś wybitnym fotografem, a tylko reportażystą.
Im bliżej było realizacji zlecenia, tym więcej było obaw, tym więcej było znaków zapytania – czy podołam, czy dam radę, czy wszystko się uda. Do tego wszystkiego okazało się, że w świątyni – już od blisko miesiąca trwa remont, o którym wcześniej wiedziałem, i sądziłem, że do dnia ślubu się zakończy, niestety się nie zakończył w związku z czym na umytych ścianach, które zostały przygotowane do malowania było widać mazy, można było dostrzec kartongipsy, a w prezbiterium stał zamaskowany kolorowym materiałem podnośnik do malowania ścian. Do tego… w głównej nawie nie było sztucznego oświetlenia, bo w czasie remontu wymieniane jest oświetlenie w świątyni. O ile stan ścian kościoła był mniejszym problemem o tyle brak oświetlenia przy pochmurnym dniu – to jest i tak słabe określenie – w ciemnym kościele stał się problemem. Fotografuję, tak zostałem na uczony przez profesjonalnych fotografów, bez lampy. Nie mam i nie używam w moim fotografowaniu więc ciemne pomieszczenia stanowią pewną trudność.
No ale skoro się zdecydowałem, to trzeba teraz sprostać zadaniu, którego się podjąłem. W sobotę 6 września o 15:40 przed kościół parafialny podjechał samochód z narzeczonymi i rozpocząłem swoją fotograficzną pracę. Najpierw Msza święta z przysięgą małżeńską i wspólnym zdjęciem przed świątynią. Swoją drogą wspólna fotografia też była wyczynem, bo poszedłem na żywioł nie przygotowując się do tego jakoś szczególnie i musze powiedzieć, że przy tych warunkach atmosferycznych to nawet się udało. A po wspólnej fotografii życzenia dla młodych i przejazd na salę weselną.
Drugi etap to wesele – pierwsze w moim fotograficznym życiu wesele, które fotografowałem na zamówienie. Pełen obaw rozpocząłem od przyjazdu młodych na salę, następnie przywitanie chlebem i solą przez rodziców, szampan – ze zdjęciem przez stolik pełen kieliszków, a następnie życzenia gości weselnych. Tak zleciała pierwsza godzina wesela zakończona obiadem. Po obiedzie pierwszy taniec młodych, kilak tańców i podziękowania dla rodziców, rodzeństwa i świadków. Następnie zabawa przy orkiestrze i wodzireju, który muszę przyznać rozruszał weselników. Podczas obiadu sfotografowałem wszystkich zasiadających przy stole, co pozwoliło pokazać i co było na stołach i kto z kim, gdzie siedział. Następnie pierwszy taniec i podziękowania, by płynnie przejść do tańców gości weselnych i młodej pary. Nie ukrywam, że najbardziej bałem się właśnie tańców. Dlaczego? Dlatego, że fotografia w ruchu jest jedną z najtrudniejszych, a jeśli jest robione jeszcze w półmroku, i nie przy pełnym świetle to jest o wiele trudniejsze. Zdjęcie w tańcu nie może być poruszone, a to już nie jest takie proste.
Całość wesele zwieńczona została oczepinami, które rozpoczęły się tradycyjnie o północy, następnie taniec ze świecami – to nie ukrywam był wyczyn, z którego nawet się cieszę, bo chyba się udało. A na koniec mojego weselnego fotografowania wjechał tort weselny. Krojenie tortu i karmienie się małżonków było ostatnim akordem weselnego fotografowania.
Z rozmowy z fotografami – moimi znajomymi – dowiedziałem się tak zazwyczaj się, że zostaje się do tortu. Tak oto nie znając zwyczajów fotografów weselnych zastosowałem się do nich.
Ślub i wesele w fotografii to był dla mnie wyczyn. To był zaszczyt – z tego, że poproszono mnie i uznano, że nadaję się do tego, ale i zadanie – bo o ile ślub, o tyle wesela jeszcze dotąd nie fotografowałem. Czy się udało? Po powrocie do domu natychmiast zrzuciłem zdjęcia z aparatu na komputer, by nie było żadnych niespodzianek, ale przy okazji zerknąłem jak wyszły i…
W niedzielę wieczór i poniedziałek spędziłem kolejne godziny na obróbce zdjęć. Jako, że fotografuję w formacie RAV, każde zdjęcie trzeba było zobaczyć i zadecydować czy to czy kolejne będzie lepsze. W czasie pracy blisko 10 godziny od 15:40 do 1:48 wykonałem ponad 1800 zdjęć z których wybrałem dokładnie 504.
Teraz zdjęcia nabierają mocy prawnej i po powrocie młodych z podróży poślubnej spotkamy się, by oddać w ich ręce efekt mojej pracy.