Od wielu lat w niemalże każdą niedzielę rano jadę rano do jednego z naszych diecezjalnych sanktuariów, aby posługiwać duszpastersko. Jak pisałem już wielokrotnie, niedzielny poranek jest dla mnie tym dniem, kiedy mogę celebrować Eucharystię – przewodniczyć Eucharystii. To zawsze dla mnie ogromna radość.
W minioną niedzielę – jak co tydzień pojechałem – gdy jeszcze było ciemno, do naszego sanktuarium Matki Bożej by celebrować Eucharystię. Tak, jak co tydzień po czytaniach wszedłem na ambonę, by odczytać Ewangelię i powiedzieć kazanie i jak co tydzień zszedłem z ambony by dalej celebrować Eucharystię. Wszystko było tak jak zwykle do momentu Komunii Świętej, kiedy w procesji nagle… zobaczyłem że podchodzi do mnie mój Tato, który przyjechał na moją Mszę Świętą. Czy to było coś nadzwyczajnego? Oczywiście, że nie! Rodzice, Dziadkowie, Rodzeństwo, bywali na moich Mszach świętych, czasem z wcześniejszą informacją, czasem bez zapowiedzi, ale tym razem była to niespodzianka – bez wcześniejszego uprzedzenia.
Nie ukrywam, że ta niespodzianka sprawiła mi wiele radości. Dla mnie to jeszcze dodatkowy motyw do radości, bo celebruję Eucharystię w świątyni, przy ołtarzu, gdzie moi Rodzice przystępowali do wszystkich sakramentów świętych, a Tato, podobnie jak Dziadziuś przy tym ołtarzu służyli jako ministranci.
Takie niespodzianki – niby nic nadzwyczajnego – ale dla mnie mają ogromne znaczenie i dają wiele radości!