Trzeci dzień Camino mieliśmy rozpocząć o 6:00 rano, ale…jak się okazało za oknem nie tylko było ciemno, ale jeszcze było słychać jak deszcz stuka o dach. Iść w deszczu i mając wszystko – nawet na przebranie – mokre. Nie ma sensu. Po sprawdzeniu pogody postanowiliśmy, że wyjdziemy o 7:00 może nawet chwilę później, bo od 7:00 ma już nie padać. Koniec końców wyszliśmy o 7:00 i… nie padał, a tak jakby mgła opadała – tak bym to określił. Przy tym nie było zimno, nie było wiatru, ale powietrze jakby stało w miejscu.

Trzeci dzień po tych dwu ostatnich, a może nawet po tym drugim odcinku 40 kilometrowym sprawił, że nie każdy z nas miał już tak wiele sił i mocy stąd jeden szedł szybciej, drugi wolniej, ale ważne byłoby dojść – nawet swoim tempem – i spotkać się na postoju czy na noclegu.

Idąc już swoim tempem – podobnie jak podczas poprzednich dwu dni – mijaliśmy małe gospodarstwa ustawione w szczerym polu Galicji, małe wioski z kościółkami, kapliczki, krzyże przydrożne oraz kolumny z krzyżami oraz kierunkowskazy Camino.

Zatrzymaliśmy się na jutrznię w niewielkim kościółku – o dziwo otwartym – ale tylko dlatego, że wewnątrz niego siedział wolontariusz stemplujący paszporty pielgrzyma. Warto tu dodać, że każdy pielgrzym wyruszający na Camino bierze ze sobą paszport pielgrzyma, w którym podczas drogi stawia stemple z miejsc, gdzie się zatrzymuje – które mija. Paszport stanie się – już w Santiago – dokumentem potwierdzającym odbytą pielgrzymkę.

Po modlitwie czas na kawę i… przysmak mieszkańców Galicji – hiszpańską tortille, która nie wygląda jak te, które znamy z Polski. Hiszpańska tortilla to omlet, w którym znajdują się ziemniaki, cebulka oraz jajko. Był pyszny! Do tego w porcji był kawałek chleba, który gospodarz baru sam przygotowuje na własnym zakwasie. Powiem – palce lizać.

Tak posileni ruszyliśmy w drogę dostając jeszcze od gospodarza wyprawkę byśmy mieli siły iść dalej do Santiago. Po drodze była jeszcze jedna kawa i… tak jakoś się zadziało, że nagle okazało się, że idę sam, tzn. moi kompani jakoś zostali z tyłu, a ja ruszyłem do przodu i dotarłem – przechodząc przez kamienny most na którym zrobiłem sobie zdjęcie – na przedmieścia Melide, w którym witał nas kościółek górujący nad domami. Świątynia była otwarta, wszedłem do środka na chwilę modlitwy i… uwagę moją zwrócił boczny ołtarz w którym znajdował się krzyż z ukrzyżowanym Chrystusem wiszącym na jednej ręce, bo druga była wyciągnięta do… wiernych. Bardzo wyjątkowe i przejmujące przedstawienie Chrystusa. Dla mnie osobiście bardzo wzruszające i poruszające. Wykonałem fotografię – na pamiątkę.

Idąc dalej doszedłem do centrum miasta, gdzie poczekałem na moich kompanów, którzy zadecydowali, że… nie zostajemy tutaj, ale idziemy dalej- jeszcze kilka kilometrów do miejscowości Boente. Tam znaleźliśmy alberge, a po rozlokowaniu, toalecie poszliśmy do – stojącego naprzeciw – kościółka, by odprawić Mszę św. w zamkniętym kościele otwarta była tylko kruchta i… wejście na chór, gdzie na ławkach dla chórzystów udało nam się celebrować naszą trzecią wspólną Eucharystię.

Trzeci dzień pielgrzymowania #KapłańskiegoCamino2024 zakończył się przejściem 28 km. A zatem w nogach mamy już 90 km. Co raz bliżej do Santiago!


P.S.

Noc w Bonte pozostanie na długo w mojej pamięci, gdyż była po prostu nie przespana. Mieszkaliśmy w pokoju 26 osobowym, gdzie nie było zajęte tylko 1 z 13 piętrowych łóżek. Do tego było mega gorąco, bo ktoś pozamykał okna, a na to wszystko całą noc grała chrapiąca orkiestra. Grała ona tak głośno, że nawet moje stopery, które mam i zawsze zabieram ze sobą, bo po doświadczeniu pielgrzymek do Częstochowy wiem, że to niezbędnik pielgrzyma, nie dały sobie rady. Noc trudna, nieprzespana, przeczekana do rana!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here