Tegoroczne przygotowania do świąt szły u mnie niezwykle opornie. Czym to było powodowane? Po pierwsze tym, że było niezwykle mało czasu – tegoroczny adwent był najkrótszy z możliwych bowiem czwarta niedziela adwentu była jednocześnie wigilią. Po wtóre w czasie adwentu miałem radość wygłosić dwie serie rekolekcji i jeden dzień skupienia, co jeszcze bardziej skróciło czas adwentowy. Po trzecie – ku mojej wielkie radości popsuła mi się pralka i zostałem na blisko 1,5 tygodnia bez pralki, a do tego trzeba dodać codzienne normalne obowiązki duchowne i medialne.
Pomimo więc braku czasu, i nawału – jak zwykle – codziennych obowiązków i tych dodatkowych – zdążyłem!
Firany, zasłony, serwety poprane, poprasowane, zdjęte i założone, kurze pościerane, dywany poodkurzane, podłogi pomyte, choinka ubrana, ozdoby świąteczne założone i mieszkanie udekorowane. Jednym słowem wszystko – no prawie wszystko zrobione. Zatem można świętować.
Czy można było lepiej? Czy można było szybciej? Czy można było dokładniej? Pewnie tak, ale… na tyle ile mogłem, ile sił starczyło, udało się wszystko zrobić. Czy to wszystko było potrzebne, by przeżyć święta?
Z pewnością nie, bo i bez tego Pan Jezus by się narodził, ale to było potrzebne mnie- staremu kawalerowi, któremu z roku na rok to przygotowanie do świat związane ze sprzątaniem przychodzi co raz trudniej, co raz bardziej się nie chce, co raz mniej zapału. Takie zewnętrzne przygotowanie mieszkania na święta i pokonanie siebie – swoje lenistwa – w rezultacie daje dużo radości i satysfakcji.