W gazecie wyborczej, 12 sierpnia br. znalazł się artykuł, napisany przez pana Adama Czerwińskiego zatytułowany: „Urodziła chore dziecko, żeby uratować inne”. Tekst traktuje o narodzinach maleństwa, które dane mi było włączyć do świętego Kościoła Rzymskokatolickiego, zaraz po porodzie. Historia niezwykle przejmująca i wyjątkowa. Poniżej fotografia, z archiwum rodzinnego. Tekst zaczerpnięty z Internetu, źródło podane poniżej. Zachęcam do zapoznania się z nim. Mnie się w tym tekście, także dostało! Gorąco polecam!
Urodziła chore dziecko, żeby uratować inne
Do łódzkiego hospicjum dziecięcego dzwoni ciężarna. „Urodzę dziecko, które umrze. Chcę, żeby było dawcą narządów”. Dlaczego przepisy pozwalają dziecko abortować, ale uratować innych – już nie?
– Jestem matką sześciorga dzieci – mówi mi 40-letnia Ewelina. Niepracująca, głęboko wierząca i praktykująca. – Czwórka już w niebie, umarły przed porodem.
Rozmawialiśmy tydzień temu w siedzibie łódzkiej fundacji Gajusz. Ewelina przejechała kilkaset kilometrów z miasta na południu Polski. Nazajutrz miało się urodzić jej kolejne dziecko – Werka, czyli Weronika Rita.
– Rita to święta od spraw beznadziejnych. A Weronika jako jedyna miała odwagę wyjść przed tłum i otrzeć twarz Jezusa – powiedziała Ewelina.
Może pani przerwać
O ciąży dowiedziała się w grudniu 2014 r. W lutym – na USG – usłyszała, że będą bliźniaki. Potem – że jednak nie, bo jedno z dzieci obumarło. Jak wcześniej – w minionych latach – już troje.
25 lutego br. Ewelina pojechała na badania prenatalne. – Starannie wybrałam lekarkę. Poszłam do takiej, która w internecie miała same dobre opinie. Od razu mi się spodobała. Przed badaniem porozmawiała ze mną i mężem na korytarzu. Powiedziała mu, że może wejść do gabinetu, ale ma być cicho. „Fajna babka” – pomyślałam.
Zaczyna się badanie, lekarka milczy. Później głaszcze pacjentkę po nodze i dalej nic nie mówi.
– Po badaniu ubrałam się, siadam przed biurkiem, a ona: „Pani Ewelino, dziecko ma wadę śmiertelną. Nie ma połowy czaszki. Może nie dożyć do porodu i jest bardzo mało prawdopodobne, że pożyje więcej niż kilka godzin po przyjściu na świat”.
Ewelina słyszy jeszcze, że może przerwać ciążę, „nie ponosząc żadnych konsekwencji prawnych”.
Oboje z mężem, drobnym biznesmenem z branży gastronomicznej, są w szoku. Postanawiają ochłonąć u kuzynki – pielęgniarki. Kuzynka słucha opowieści.
– A oglądaliście wczoraj telewizję? – pyta. Opowiada o programie, w którym pokazano jedno z niewielu w Polsce hospicjów perinatalnych. Zajmuje się ciężarnymi, których dzieci mają tak ciężkie wady, że nawet jeśli się urodzą, to i tak umrą.
Ewelina zapamiętuje hasło „Gajusz”. Następnego dnia czeka, aż mąż i córka wyjdą z domu, po czym wpisuje hasło do wyszukiwarki.
Tisa Żawrocka, prezeska Gajusza, mówi ze strony internetowej fundacji: – Wiadomo, że w takich sytuacjach happy endu nie ma. Ale można i trzeba się ludźmi zaopiekować. Pomóc przetrwać trudne chwile. Za każdym razem, kiedy rodzi się takie dziecko, rodzice mogą je przywitać i pożegnać. Łatwiej dzięki temu przetrwać żałobę i ułożyć sobie życie od nowa.
Werka i Teddy
Po seansie w internecie Ewelina wie już, że zrobi wszystko, by urodzić Weronikę. Dużo się modli. Przypomina sobie śmierć brata, który w 2006 r. miał wypadek samochodowy.
– Kiedy leżał na OIOM-ie, poszłam do lekarza – wspomina. – Powiedziałam: „Panie doktorze, proszę mnie zbadać. Jeśli jakiś mój narząd może go uratować, oddaję od ręki”. Teraz pomyślałam sobie: „Jak Werka ma umrzeć, dlaczego nie mogłaby uratować innych dzieci?”
Następnego dnia kobieta mówi mężowi, że córka zostanie dawcą narządów. Mąż uważa jednak, że trzeba robić wszystko, by dziecko ratować. Ale zgadza się z decyzją.
W maju Ewelina dzwoni do Gajusza. Mówi, że potrzebuje pomocy. W urodzeniu dziecka i przekazaniu jego narządów.
W fundacji mieli już pod opieką kilkoro dzieci, które zmarły zaraz po porodzie. Ale jeszcze żaden rodzic nie prosił o pomoc w przekazaniu narządów dziecka. Lekarze z Gajusza nie odmawiają jednak Ewelinie. Przecież wiedzą, że na świecie robi się takie rzeczy. Słyszeli o Teddym Houlstonie z Wielkiej Brytanii. Jego rodzice podobnie jak Ewelina nie chcieli aborcji i oddali narządy dziecka do przeszczepu. Teddy urodził się w tym roku i żył niewiele ponad półtorej godziny. Trzy minuty po śmierci lekarze pobrali jego nerki i zastawki serca. Nerki dostał dorosły mężczyzna w brytyjskim mieście Leeds. Choć są malutkie, to – jak twierdzą lekarze – urosną i zaczną normalną pracę.
Tego jeszcze nie było
Medycy z Gajusza zapraszają nową podopieczną do Łodzi. Organizują poród w uniwersyteckiej klinice, umawiają się z księdzem, by córkę ochrzcił. Załatwiają fotografa, bo wiedzą, że zdjęcia są bezcenną pamiątką dla rodziców, którzy tracą dziecko. Tylko z przeszczepem jest ciężko. Udaje się znaleźć lekarzy, którzy zgodziliby się pobrać narządy. Początkowo wydają się podekscytowani czymś wyjątkowym. Jeszcze nie było w Polsce takiej operacji. Weronika mogłaby uratować kilkoro dzieci.
– Na krajowej liście osób oczekujących przeszczepów mamy ośmioro dzieci poniżej roku – mówi prof. Roman Danielewicz, szef Poltransplantu. – Czworo czeka na wątroby, dwoje na serce i jedno na nerki. W przypadku serca mógłby być problem, bo dysproporcja wagi pomiędzy dawcą i biorcą nie może przekraczać 30 proc., a czekające dziecko waży osiem kilogramów. W przypadkach wątroby i nerek nie ma takich ograniczeń.
Jak mówi prof. Danielewicz, są w Polsce lekarze, którzy bez problemu potrafiliby pobrać i wszczepić tak małe narządy.
– Dowiedzieliśmy się jednak, że jest kilka barier nie do pokonania – mówi Aleksandra Korzeniewska-Eksterowicz z hospicjum Gajusza. – Najważniejsza: przepisy zabraniają pobrania narządów od dziecka, które nie skończyło siedmiu dni
Kolejna przeszkoda – techniczna. Lekarze zastanawiają się, jak w ogóle stwierdzić śmierć mózgu u dziecka, które może go nie mieć.
I tak Ewelina dowiaduje się, że jej córka nie stanie się polskim Teddym Houlstonem.
Przepisy są dobre, ale…
W miniony wtorek kobieta została przyjęta do łódzkiego szpitala. Weronika przyszła na świat w środę przed godziną 12 w południe. W trzeciej minucie życia została ochrzczona. Ksiądz tak się przejął, że zamiast dać wybrane przez rodziców imiona, nazwał ją Marią. Po niecałych 50 minutach dziewczynka trafiła do Eweliny na ręce. Chwilę później umarła.
– Szkoda, że się nie udało – mówi Ewelina. – Chciałam, żeby uratowała komuś życie. Jej serduszko, nerki, wątroba mogłyby żyć w innych. Może przynajmniej jej śmierć pozwoli zmienić przepisy. Bo one pozwalają dziecko abortować, ale uratować innych – już nie.
Prof. Danielewicz: – Przepisy mamy dobre, lecz ta sytuacja okazała się wyjątkowa. Gdyby dziecko miało inną wadę, na przykład uszkodzone serce, moglibyśmy przekazać choćby nerki. Proszę napisać jeszcze, że pani Ewelina zdecydowała się na piękny gest. Takie decyzje budzą najwyższy szacunek.
Wczoraj Weronika Rita została pochowana na cmentarzu w rodzinnej miejscowości.
***********************************************************************************************
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,87648,18537433,urodzila-chore-dziecko-zeby-uratowac-inne.html#ixzz3j0LErthA