Wtorkowe południe, wracam do domu od mojego kolegi księdza, dzwoni telefon – numer nieznany. Odbieram telefon – w słuchawce słyszę głos żeński przedstawiający się. Na początku nie skojarzyłem nazwiska, ale już po chwili poznałem po głosie osobę ordynatora jednego ze szpitali dziecięcych w moim mieście.

– Księże, ksiądz pewnie po za domem, czyli pewnie mi ksiądz nie pomoże…. – słyszę w słuchawce kobiecy głos.

– Niech Pani Doktor mówi – w czym mogę pomóc… – mówię dalej.

– Księże, mamy pacjenta nowotworowego – 10 lat – choroba postępująca, bez widoków na powodzenie. Rozmawiałem z rodzicami i zaproponowałem wizytę księdza, ale nasz kapelan odmówił – gdyż dziecko nie było u I Komunii Świętej  i powiedział, że nie trzeba udzielać takiemu dziecku namaszczenia chorych. – tłumaczyła mi ordynator onkologii dziecięcej.

– Pani doktor – odpowiedziałem – do godziny będę w szpitalu.

– Księże, będę czekała. – usłyszałem.

Nie wiele się zastanawiając dojechałem do domu, założyłem sutannę, zabrałem  Oleje Święte i pojechałem natychmiast do szpitala.

W szpitalu pokierowany telefonicznie przez panią ordynator trafiłem na oddział onkologii dziecięcej. Poszliśmy do sekretariatu gdzie mogłem chwilę porozmawiać ze znaną mi z hospicjum Panią Doktor i dowiedzieć się czemu nie przyjechał kapelan do dziecka, którego czas się kończy – jak powiedziała pani doktor. Po chwili ordynator zaproponowała byśmy poszli się przygotować – ubrać odpowiedni strój – i pójdziemy do  chorego pacjenta.

Dziecko miało właśnie dodatkowe – zlecone –  badanie, za to ja miałem chwilę na rozmowę x jednym z jego rodziców. Rodzic mówił o chorobie dziecka, ale także – ze łzami w oczach mówił, jak telefonicznie potraktował rodzica duchowny, który będąc kapelanem szpitala, zakonnikiem, odmówił przyjścia do chorego – niemal umierającego dziecka. Ja ze swojej strony wysłuchałem rodzica i przeprosiłem za to złe potraktowanie.

Po kilku minutach weszliśmy do pojedynczej sali, gdzie na szpitalnym łóżku siedziało ciężko chore 10 – letnie dziecko. Ehhh. Jakże trudno cokolwiek powiedzieć,  wydusić słowo, hm…. Po chwili rozpoczęliśmy wspólną modlitwę i udzieliłem dziecku sakramentu namaszczenia chorych. Potem chwilę porozmawialiśmy – choć dziecko z uwagi na mocne leki, jakie przyjmuje miał trudność z wysławieniem się i rozmową. Na pamiątkę spotkania ofiarowałem małego aniołka i wspólnie odmówiliśmy modlitwę Aniele Boży… Rodzicowi zaś ofiarowałem nowennę do św. Rity. Dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych, a święci – tacy jak św. Rita – są wystawiennikami przed Bogiem. Więc jeśli nie oni, to kto?

Pobłogosławiłem ich i wyszedłem. Ubrany w strój ochronny poszedłem jeszcze na chwilę do pani ordynator by porozmawiać i o dziecku, rodzicach i tej całej – nie łatwej ani dla nich, ani dla mnie sytuacji.

Po chwili rozmowy wyszedłem ze szpitala i wróciłem do domu… wracałem wściekły na to, że ktoś kto jest starszy ode mnie jako ksiądz potrafi odmówić rodzicom dziecka i samemu choremu dziecku sakramentu. Nie mieści mi się to w głowie i powiem, że byłem strasznie zły na tego kapelana. Ale towarzyszyło mi gdzieś z tyłu głowy pytanie dlaczego? Dlaczego ów ksiądz odmówił? A gdybym nie zdążył, gdyby chłopiec umarł? Czy na sądzie boskim bym się wybronił z tego, że zaniedbałem, odpuściłem, nie usłużyłem, nie pomogłem gdy mnie proszono? Ta sytuacja jest dla mnie niezwykle ważna i pokazuje  mi, że nie wolno mi stracić ciągłej czujności na potrzeby innych, wrażliwości na ludzką krzywdę i siły, by ciągle i ciągle być gotowym do służby tym, którzy tego pragną – oczekują.

Oczywiście ta historia ma także swój drugi odcinek. Postanowiłem zadzwonić do kapelana, a gdy odebrał telefon postanowiłem mu powiedzieć jak potwornie było mi przykro widząc łzy ojca, który ma chore dziecko i mówi, że nawet Pan Bóg go nie chce – tak to rozumie, skoro ksiądz nie chce przyjść do jego dziecka i udzielić mu sakramentu. Ojciec przeprosił. Nie chodziło mi by oceniać kogokolwiek ale… powiedzieć o  bólu  tych rodziców, ale i ”kolegi z pracy” który w zastępstwie otrzymał razy od cierpiącego rodzica i zobaczył nieuleczalnie chore dziecko, które cierpi nie ma jak mu po ludzku pomóc.

Takie historie jak ta powyższa pokazują mi jedno, że pomimo mojej grzeszności Pan Bóg mnie chce w kapłaństwie i chce się mną posługiwać. To dla mnie ważne!