Był to czwartek 8 lutego. Jak zwykle około 23:00 położyłem się spać, ale o 1:23 dostałem esemsa, który mnie obudził. – chyba za godzinę, około –zacznie się poród, jeszcze będę dzwonić, jeśli się potwierdzi. Nie minęła godzina, bo tuz przed 2:00 w nocy telefon zadzwonił, a w słuchawce, usłyszałem – proszę księdza, rodzimy.
Tak przed 2:00 wyszedłem z domu, odśnieżyłem samochód i pojechałem do jednego ze szpitali położniczych mojego miasta. Przywitał mnie skąpany w ciemnej nocy szpital z rozświetlonym neonem nazwy szpitala.
Wszedłem do środka i udałem się do izolatki, gdzie najczęściej rodzą „moje mamy”. Niestety, nie było nikogo, mamę zabrano na salę porodową. Poród trwał. Po chwili zjawiła się szefowa hospicjum, która dzwoniła do mnie i pani fotograf, dzięki, której mam te moje fotki.
Po chwili usłyszeliśmy płacz dziecka i …. Wyszła pani doktor, która powiedziała, że natychmiast po urodzeniu ochrzciła dziecko, tak jak chciała mama. Tak wiec okazało się, że chyba już nie jestem potrzebny. Nic bardziej mylnego. Chłopiec, który otrzymał na imię tak jak ja, po woli odchodził.
Poproszony wszedłem na salę aby wspólnie się modlić i wesprzeć rodziców w tej nie łatwej chwili ich życia. Życia i odchodzenia ich dziecka. Po modlitwie tata chłopca, dał mi maleństwo na ręce, aby choć przez chwilę ucieszyć się jego obecnością.
Po modlitwie i rozmowie z rodzicami, wyszedłem z sali porodowej i stanąłem na chwilę w dyżurce. Pomyślałem i … podziękowałem pani doktor ze szpitala, że tak pięknie postąpiła – wypełniając prośbę i pragnienie rodziców małego chłopca. – proszę księdza, to mój obowiązek – odpowiedziała.
Około 3:00 wyszedłem ze szpitala i wróciłem do domu, by kontynuować przerwany sen. Następnego dnia, po południu, swoim zwyczajem pojechałem do rodziców na rozmowę. Dowiedziałem się, ze chłopiec żył ponad 2 godziny i że cieszą się, że mogli go poznać. Rozmawialiśmy o przygotowaniach do pogrzebu i wszelkich potrzebnych zaświadczeniach.
To kolejne „moje dziecko” Panu Bogu dziękuję, za rodziców, którzy podjęli się tego wielkiego wyczynu – przyjęcia, urodzenia, ukochania i… pożegnania swojego dziecka, owocu swojej miłości.