Tym razem poród odbył się w państwowym szpitalu, gdzie jednym z ordynatorów jest profesor ginekologii bardzo znana i ceniona w moim mieście. O profesor już kiedyś pisałem i jak sądzę po porodach hospicyjnych już do nas się przyzwyczaiła i oswoiła z naszą obecnością.
Tym razem na salę porodową nie wszedłem w sutannie, a w specjalnym „garniturku” – jak powiedziała pani profesor- będzie ksiądz dziś robił za lekarza. Tak też się stało. Dzisiejszy poród – cesarskie cięcie – odbył się na Sali operacyjnej, gdzie wraz z personelem medycznym wszedłem.
Gdy mama już została przygotowana do zabiegu, usłyszałem od jednej z doktor neonatologów: proszę państwa, jak dziecko będzie już tutaj, to pierwsze co wołamy księdza. Przyznam, że zrobiło mi się bardzo miło. Lekarze widzieli, że to będzie trudny poród.
Po kilku chwilach dzieciątko było już z nami, ale…inne niż zwykle, gdy znajdowało się ono w pęcherzu wypełnionym wodą, tak wyjęte z łona mamy. Maleństwo w jednej chwili ochrzciłem nadając mu imię wg woli mamy. Po chwili gdy tylko usunięto błonę, dzieciątko po pojedynczych uderzeniach serca, odeszło.
To kolejne moje dziecko, które jest już po tamtej stronie.