Wielkopostny piątek z PIOTRKIEM

0
26

Przyjechali do naszego hospicjum pokonując prawie 400 km. Dowiedzieli się o nim zupełnie przypadkowo, gdyż szukali w Internecie miejsca, gdzie znalazła by się pomoc, dla ich ciężko chorego syna.

Mowa tutaj o miesięcznym Piotrusiu, który z wielonarządowymi chorobami trafił we wtorek 7 marca, do naszego hospicjum. O jego obecności dowiedziałem się z telefonu hospicyjnego i prośby skierowanej o rozmowę i modlitwę za maleństwo.

– Wie ksiądz, lekarze już kiedy zona była w ciąży mówili, że nie ma szans, by nasze dziecko, się urodziło. Badania wykazywały, że dobrze nie będzie, a tu, im bliżej porodu, tym szansa mniejsza na urodzenie, ale towarzyszyła nam nadzieja, że może jakoś, może się uda.” I tak Piotruś, bo tak daliśmy synowi na imię, gdy przyszedł na świat. Po urodzeniu położna go ochrzciła i tak jest z nami. Każdy dzień jest wielką radością, ale i cierpieniem.” – mówi tata Piotrka.

Pojechałem by ich odwiedzić w piątkowe popołudnie. Tak jak usłyszałem od pracowników hospicjum, to już ostatnie chwile Piotrka. Wszedłem do izolatki i poznałem dwoje młodych ludzi – młodszych ode mnie o 2-3 lata. Usiedliśmy i wśród łez i smutku, w obecności Piotrka, który po podłączany do aparatury leżał spokojnie na łóżeczku, rozmawialiśmy, o chorobie, cierpieniu, miłości, bólu i o Panu Bogu, którego nie rozumiemy w takiej sytuacji.

W takich chwilach, zupełnie nie wiem, co mówić, jak się zachować, w ogóle co i jak. Taka totalna bezradność, której nie potrafię zaradzić. Przyznam, ze jadąc do hospicjum, tak jak już jakoś ostatnio to czynię, modliłem się: Panie Jezu, Ty się tym zajmij! Nie wiem czy to udźwignę, proszę Cię. Oczywiście moja bezradność była dalej obecna, ale… jakoś Pan Bóg dał razem przejść przez tę rozmowę, po której udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych- tłumacząc przy tym, że jest to sakrament chorych, a nie umierających.

Trudno, bardzo trudno patrzy się na ciężko chore dziecko i na rodziców, którzy są obok i cierpią, nie mogąc nic uczynić, w żaden sposób pomóc. Taka totalna bezradność i ból serca.

Jako, że był t piątek, kiedy odwiedziłem Piotrka, po powrocie od nich pojechałem do domu, zająłem się swoimi sprawami. Na 18:00 pojechałem do Kościoła Stacyjnego by przygotować relację na stronę diecezji, po powrocie do domu około 21:30, dotarłem telefon, od taty Piotrka.

– bo wie ksiądz, stało się, Piotruś umarł. Słowa przeplecione ze łzami. Nie wiedziałem co powiedzieć. Po chwili powiedziałem, że teraz mają czas na pożegnanie, bycie razem, i…po prostu zapytałem: czy przyjechać? Jeśli ksiądz może?- usłyszałem. Więc pojechałem, by być z rodzicami i Piotrkiem.

Po przyjeździe do hospicjum, wszedłem do izolatki i zobaczyłem drugi raz scenę, którą już kiedyś widziałem. Współczesna Pieta. Mama z Piotrkiem na rękach, tuląca go do siebie. Piątek wielkiego postu, wieczór i taka scena – jakby ewangelia przełożona na życie współczesne. Obraz, którego nie można zapomnieć.

Wszedłem usiadłem i … nie byłem w stanie zdania sklecić. Wszystko co bym powiedział, było by małe, beznadziejne, nie odpowiednie, nie potrzebne. Siedzieliśmy razem w ciszy, przeplatanej łzami przez długi czas. Po chwili powiedziałem, że jak chcą to mogą ze mną, a jeśli nie to ja sam, odmówię dziesiątek różańca świętego, tajemnicę zmartwychwstania Pana Jezusa. Tak też zrobiłem, a potem mówiłem trochę o tym, że choć nie rozumiemy tego jaki Pan Jezus ma plan, dlaczego dzieje się to co się dzieje – ze zabiera wasze dziecko, to jeszcze po drugiej stronie się zobaczymy. On – Piotruś jest już na kolanach u Jezusa i czeka na nas. Teraz mamy się trudzić tu na ziemi, by się tam razem spotkać.

W pewnym momencie tata Piotrka powiedział, dziękuję księdzu, że ksiądz przyjechał, fajny facet z księdza. Przyznam, ze bałem się, gdy mówili, ze może przyjechać ksiądz, ze będzie to starszy facet, a ksiądz jest młody, dzięki. – takie słowa, gdy się usłyszy, mówione przez faceta, któremu zmarło dziecko, który jest zapłakany, w dodatki młodszy niewiele ode mnie, to… największa nagroda, za moją posługę. Choć tak nie wiele mogłem pomóc, choć nie potrafię, Pan Jezus wszystko potrafi zdziałać. Choć tak bardzo niegodny i grzeszny jestem, On tak nieporadnym narzędziem się posługuje. Dziękuję Panie Jezu!

Po przeszło godzinie, pożegnałem się z Piotrkiem i jego rodzicami. Na korytarzu porozmawiałem jeszcze chwilę o formalnościach pogrzebowych z tatą Piotrka i o tym, że jestem do dyspozycji pod telefonem i pojechałem do domu.

Wróciłem do domu i tak sobie pomyślałem, że Pan Bóg dał mi doświadczyć prawdziwego wielkiego piątku w wydaniu współczesnym. Dziecko cierpiące i odchodzące powoli (krzyżowane) do momentu odejścia, a potem mama z dzieciątkiem- jak Maryja pod krzyżem ze swoim synem. Panie Jezu choć nie rozumiem, dziękuję Ci za to czego po raz kolejny doświadczyłem. Dziękuję za to, ze mną tak bardzo nie godnym posługujesz się, dziękuję, że Ty się wszystkim zajmiesz. – zajmujesz. 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here