W niedzielne popołudnie otrzymałem telefon od szefowej hospicjum z prośbą, by wybrać się do jednej z naszych mam z hospicjum, która jest już w szpitalu położniczym w centrum miasta.
Dowiedziałem się, że dzieciątko jeszcze w łonie mamy zmarło. Wada genetyczna była tak rozległa, że nie dawała nawet nadziei na to, że dziecko przeżyje. Pojechałem i już po 40 min, byłem w szpitalu. Po wejściu na blok porodowy, dowiedziałem się, że poród się zaczął bo przed chwilą odeszły wody i może się zacząć w każdej chwili akcja porodowa.
Wszedłem do mamy, do boksu. Obok niej stał mąż. Rozpoczęliśmy rozmowę, która trwała ponad 1,5 godziny. Dowiedziałem, się że to jej 5 ciąża. Niestety Pan Bóg dziecko zabrał.
Po długiej rozmowie wyszedłem od mamy i poszedłem do pokoju pielęgniarek bloku porodowego, gdzie także była chwila na rozmowę nt. wiary.