W styczniowym Gościu Niedzielnym znany feljetonista Pan Franciszek Kucharczyk napisał kilka słów na temat jakże często powtarzający się w tym czasie, dotyczący oczywiście „Kosztowności kolędy” zachęcam do zapoznania się z tym tekstem jest doskonały.
KOSZTOWNOŚĆ KOLĘDY
Franciszek Kucharczyk
Nie pamiętam takiego sezonu kolędowego, w którym nie wracałby temat kopert. Zarówno wśród świeckich, jak i duchownych. Jeden mój znajomy ksiądz, prześmiewca taki, wymyślił nawet „najkrótszy ryt kolędowy”. Brzmi on: „Szczęść Boże, Bóg zapłać, z Panem Bogiem”. Słyszałem też anegdotę o proboszczu, który miał powiedzieć parafianom, że dla usprawnienia kolędy nie będzie chodził po domach. Wystarczy, że w określonym dniu wszyscy parafianie przyjdą do niego na plebanię z pieniędzmi i z drzwiami (drzwi po to, żeby napisać na nich kredą, co tam trzeba) – i gotowe.
W licznych komentarzach internetowych ostatnio zaczął się pojawiać taki postulat: skasować kolędę, żeby księża nie kasowali. Bo to farsa i forsa, a nie żadna wizyta duszpasterska. Ci, którzy tak mówią, nie biorą jednak pod uwagę istotnego faktu: że mianowicie prawdziwy „ryt kolędowy” – wbrew księżowskiemu dowcipowi – nie zawiera ceremonii wręczania kopert. Nigdzie nie jest napisane, że do obowiązków wiernych należy dać księdzu pieniądze, a powinnością księdza jest tych pieniędzy oczekiwać. Jeśli ktoś nie chce dać pieniędzy, to niech nie daje. Nie jest żadnym argumentem tłumaczenie, że „co ksiądz pomyśli”. Dziś ludzie nie przejmują się opinią księdza – a nawet Boga – w daleko ważniejszych sprawach, skąd więc ten przypływ lęku akurat przy kolędzie? Odwaga cywilna nie polega na wypisywaniu bluzgów w internecie, lecz na zgodności tego, co się myśli, z tym, co się robi w każdej sytuacji – nawet gdyby się to wiązało z kłopotami. Skoro więc ktoś uważa, że dać nie należy, dać nie powinien, choćby się za to spodziewał proboszczowskiej klątwy. Kto nie ma odwagi nie dać, nie ma też prawa do pretensji, że ksiądz wziął. Bo ksiądz też ma z tym problem. Znam takiego, który uparł się, że nie będzie brał kopert i w każdym domu odmawiał. Po jednym dniu był jednak tak wykończony szarpaniem się z ludźmi (nie zawsze skutecznym), że w końcu dał spokój.
Nie dla koperty wymyślono kolędę i nie dla napisu na drzwiach. Prawdziwy „ryt kolędowy” zawiera modlitwę kapłana i jego błogosławieństwo. I to jest sedno tej wizyty. I choćby czasowa odległość między „Szczęść Boże” a „Z Panem Bogiem” była mała jak realne sukcesy rządu, zawsze jest tam ta modlitwa i jest błogosławieństwo.
W swojej ministranckiej karierze zanotowałem taki przypadek. Ksiądz odmówił modlitwę, pokropił, chwilę porozmawiał. Na odchodnym gospodarz powiedział, że ustąpiły jego dolegliwości (już nie pamiętam, co mu tam było). Ksiądz się zdziwił, a na to ten człowiek: „Przecież modlił się ksiądz, żeby tu panowało zdrowie”. Pomyślałem sobie wtedy: „Dlaczego nie? Po co się modlimy, jeśli to nie miałoby działać?”.
Ktoś powie, że skutków kapłańskiego błogosławieństwa za bardzo nie widzi. No chwileczkę – a widać, o ile jesteśmy zdrowsi dzięki uprawianiu sportu? Skąd możemy wiedzieć, co działoby się w domu, gdyby nie kolędowe błogosławieństwo? Na pewno działoby się gorzej. Bo błogosławieństwo kapłana – nawet bardzo marnego – pochodzi od Boga. Kto nie przyjmuje kolędy, nie przyjmuje błogosławieństwa.