To dość niespotykany widok, kiedy wstajesz o godzinie 5 rano i już jest jasno, a gdy wyjrzysz za okno zobaczysz piękne zielone góry na których pasą się konie. Dokładnie taki widok zobaczyłem za oknem, kiedy wstałem wczesnym rankiem w Boras.
Na stole w salonie – wraz z kolegami – odprawiliśmy poranną Eucharystię, zjedliśmy śniadanie z pysznych produktów (ciemny ser, jajka, makrela, salami, żółty ser, chleb ziarnisty, masło, sok pomarańczowy) dostarczonych przez gospodarza i po szybkiej kawie i wspólnym zdjęciu – ruszyliśmy w drogę do Esgard.
Idąc asfaltową drogą doszliśmy do jednego z miasteczek na którym – na wzgórzu górował kościół ( z pewnością ewangelicki) na którego – jak na większości mijanych przez nas – nie było krzyża. To dość oczywisty widok tutaj, ale dla mnie jako dla księdza i wychowanego w Polsce – gdzie krzyż na wieży jest oczywistą praktyką – tam nie jest oczywistą oczywistością.
Zatrzymaliśmy się na chwile – na jutrznię – przy kamieniu upamiętniającym osoby, które zginęły podczas zapadnięcia się części miasteczka w 1962 roku po czym ruszyliśmy dalej w drogę w przepięknym pieczącym słońcu idąc po znakach wytyczających #SzlakŚwOlafa.
Po drodze idąc do Vaernes Kirke – miejsca (prawie docelowego dzisiejszego dnia) minęliśmy skocznie narciarską – tak dokładnie tę, z której transmitowane są norweskie zawody sportowe. Potem weszliśmy w zalesione góry idąc szlakiem górskim i mijając strumyki i polany. Niesamowite widoki raz po raz utrwalałem na fotografii i na nagraniach video, by nie tylko zatrzymać czas ale by było do czego wracać po powrocie do Polski.
Dotarliśmy do leśnej – górskiej – polany na której nie tylko znaleźliśmy piękną drewnianą altanę w której można schronić się przed deszczem, czy słońcem, ale gdzie można zjeść przy drewnianym stole, usiąść na drewnianej ławce, zobaczyć – na zalaminowanych mapach jak dalej prowadzi szlak oraz… w środku lasu załatwić swoje potrzeby fizjologiczne w ustawionej drewnianej toalecie – dość nieoczywisty i niespotkany i nie oczekiwany widok.
Po chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej do Verneas Kirke – gdzie znajduje się piękny murowany średniowieczy kościół, dookoła którego jest cmentarz – jak zauważyliśmy – odwiedzany przez rodziny zmarłych. Warto zauważyć, że norweskie cmentarze wyglądają zupełnie inaczej niż u nas w Polsce. Nie ma typowych nagrobków tylko tablice nagrobne – jak macewy – a dookoła nich tylko trawniki. Po chwili oddechu- wpisaniu się do książki pielgrzyma i przystawieniu pieczątki do paszportu pielgrzyma ruszyliśmy dalej – 6 km. – do Esgard, gdzie na farmie przyjmujących pielgrzymów zatrzymaliśmy się na nocleg.
Przemierzając już ostatnie kilometry w rozmowie z kolegami zachwycaliśmy się pięknymi domami, dobrze przystrzyżonymi trawnikami oraz – co u nas w Polsce jest nie spotykane – brakiem ogrodzenia działek. Idąc nagle wśród różnych zabudowań pojawiło się jedno ogrodzenie. W przypływie humoru powiedziałem – tutaj płot – to pewnie mieszkają Polacy… idziemy dalej i słysząc rozmowę dwu kobiet zza płotu powiedziałem dzień dobry… i usłyszałem dzień dobry… w tym momencie wybuchliśmy śmiechem.
Dotarliśmy na nocleg do starej farmy w Esgard. To niesamowity piękny klimatyczny drewniany dom, który ma klimatyczne wyposażenie. Piękne stare meble, zegar, dużo klimatycznych bibelotów, stare łóżka oraz… portret Marcina Lutra zawieszony na jednej ze ścian. Jak się okazuje katoliccy księża nocują w ewangelickim domu pod czujnym okiem dr. Marcina Lutra.
Zjedliśmy pyszną kolację przygotowaną przez gospodarzy, zrobiłem pranie i… po nieszporach i komplecie – wspólnie odmówionej – poszedłem spać kończąc piąty dzień pielgrzymowania.
Więcej o dzisiejszym dniu w filmiku poniżej oraz fotoreportażu.