Z samego rana – jak w dniach poprzednich wsiadłem w samochód i pognałem do parafii oddalonej od miejsca mojego zamieszkania o 25- 30 min. Po drodze zatankowałem jeszcze samochód, a jadąc odmówiłem jeszcze różaniec o dobre głoszenie i dobre słuchanie tego dnia.
W tzw. międzyczasie dostałem już kolejnego smsa od mojej prywatnej osobistej Siostry z życzeniami dobrego głoszenia Słowa – tak to niesamowite, że Ona zawsze pamięta, wspiera i czuwa, mając wiele swoich spraw na głowie.
Chwilę po 9:00 dojechałem do parafii. Tam szybka kawa z księżmi i o 9:30 pierwsza z czterech Eucharystii połączonych z głoszeniem Słowa Bożego. Tematem w tym dniu – jak to u mnie zwykle bywa – była śmierć i przygotowanie do śmierci. Myślę, że w obecnym czasie pandemii, kiedy słyszymy raz po raz w mediach o tym, że zwiększa liczba zgonów – to temat śmierci powinien być mocno przepracowany.
Tego dnia wygłosiłem również cztery homilie – chyba trochę za długo bo mówiłem prawie 25 min. – ale… miałem kilka głosów zwrotnych – co ksiądz z nami zrobił, wiele kobiet w kościele płakało, a po wyjściu z kościoła komentowało… dobrze mówi! Skoro tak to chyba nie było najgorzej – że się tak pochwalę…
Trzy homilie wygłosiłem w kościele parafialnym, a czwartą w drugiej kaplicy dojazdowej. To drugie ciekawe miejsce w tej parafii, gdzie przy skrzyżowaniu dwu dróg w jednej z wiosek stoi kaplica wybudowana na początku lat 80- tych – wysokością przypominająca niejeden z kościołów parafialnych. Wyposażenie skromne, ale niczego w niej nie brakuje – no może mogło by być trochę więcej wiernych, ale jak zapewniała mnie pani kościelna – to wszystko przez pandemię. Ludzie się boją, nie przychodzą i wolą zostać w domu.
Ostatnie kazanie wygłosiłem na Mszy o godz. 17:30 i wyruszyłem w drogę powrotną do domu. Przyznam, że nie ma jak własne „m” gdzie czujesz się u siebie i nie jesteś niczym skrępowany! Ostatni – czwarty dzień przede mną – i zakończenie rekolekcji.