Kilka dni temu otrzymałem telefon od znanego mi sprzed kilku lat młodego małżeństwa. Po chwili przypomnieli mi się mówiąc, że poznaliśmy się w hospicjum, i że byłem wraz z nimi przy narodzinach i pogrzebie ich dziecka. – swoją drogą nie jest łatwo wracać do takich wspomnień. Niestety potem było jeszcze trudniej. – bo wie ksiądz – usłyszałem dalej – historia się powtórzyła. Czy mógłby ksiądz być z nami i tym razem? Nie ukrywam, że ta informacja sparaliżowała mnie. To już druga ciąża tych państwa zakończona urodzeniem chorego dziecka, które po kilku chwilach zmarło.
Takie momenty – informacje poruszają wewnętrznie i uważam, że wobec takiej prośby zrozpaczonych rodziców, nie można przejść obojętnie.
Pojechałem na pożegnanie maleństwa i tak jak przed 2 czy 3 laty razem z rodzicami stanąłem przy białej małej trumience i modliłem się nie tyle za maleństwo – bo jak wierzę jest już wśród zbawionych w niebie – ile za rodziców, którym ta modlitwa kojąca ich ból serca, smutek i cierpienie była bardzo potrzebna.
W takich sytuacjach człowiek staje całkowicie bezradny i nie wie co może, co powinien powiedzieć tak dotkniętym przez doświadczenie śmierci swego dziecka rodzicom. Jak zareagować, jak pocieszyć, co powiedzieć. Totalna bezradność.
Ale… to właśnie daje nam nasza wiara katolicka, wiara w Pana Boga. Choć po ludzku rodzice są sami tylko razem tu na ziemi, to jednak są w pełni rodzicami – bo ich dwie córy są już u Jezusa, tam na rodziców swoich czekają. Niestety nie jest to tak proste do przyjęcia rozumem, a w przypadku rodziców także i sercem. Niemniej nadzieja jest motorem napędowym do życia i czekania na spotkanie w wieczności.