11 sierpnia – czwartek, wspomnienie św. Klary dziewicy- to dobry dzień, aby wyskoczyć na chwilę, dokładnie na chwilę, w góry. Wyskoczyć w góry na chwilę? Dziwne stwierdzenie, z pewnością! Ale jak pomyślałem, tak też zrobiłem.
Wstałem rano i pomyślałem, że trzeba ten dzień dobrze wykorzystać, bo pogoda za oknem(nie za ciepło, nie za zimno) w sam raz więc, osiodłałem swojego rumaka, założyłem skóry i wyruszyłem w góry świętokrzyskie. Taka jednodniowa pielgrzymka na Święty Krzyż, lub jak kto woli na łysą górę.
Ruszyłem w drogę o 9:30 , zatankowałem motocykl i pognałem jadą w stronę Kielc. Po drodze mijałem wiele pięknych i ciekawych miejsc- no i widoki- choć słońce za bardzo nie świeciło, warto było ruszyć się, choć na chwilę.
Tuż za Kielcami zaczął się już teren iście górzysty. Pogoda pochmurna, powiem nastrajała średnio, bo deszcz podczas jazdy motorem jest średnio przyjemny.
O 12:35 dojechałem na miejsce, a dokładnie przed wjazd na Łysicę w górach świętokrzyskich. Znak poinformował mnie, że wyżej wchodzi się tylko pieszo po za, małymi wyjątkami. Mogą tam wjechać środkiem lokomocji między innymi- goście klasztoru. Jako, że byłem w koloratce, postanowiłem wjechać na szczyt, jako gość- klasztorny.
Niestety spóźniłem się na Mszę św., która sprawowana jest w bazylice świętokrzyskiej o 12:00 i jak się okazało, nie ma możliwości celebrowania innej, chyba, ze ksiądz chce, to w kaplicy domowej- usłyszałem od kleryka, który przyjmował intencje mszalne. Skoro w kaplicy domowej, pomyślałem, to ja mogę u siebie to uczynić.
Poszedłem do kaplicy Krzyża Świętego by się pomodlić. Po chwili przyszła jakaś pielgrzymka oraz ojciec zakonny, który wyjął relikwie z przeszklonego tabernakulum, udzielił błogosławieństwa i dał do ucałowania.
Następnie na wirydarzu klasztornym, gdzie znajduje się zabytkowa studnia i są ustawione ławki i stoliki, zakupiłem sobie napój korzenny, jak było napisane tylko dla dorosłych. Powiem, że pyszny i… daje kopa. Na dworze było dość chłodno i wiał wiatr, stąd taka gorąca herbatka z korzenną –zakonną wkładką, doskonały pomysł na rozgrzewkę i kopa.
Odwiedziłem nabożnie kryty zakonne, znajdujące się pod sanktuarium Krzyża św., po wejściu do których zwiedzających wita niesamowity tekst, wypisany na ścianie: GDZIE TY JESTEŚ, JA BYŁEM. GDZIE JA JESTEM TY BĘDZIESZ! Daje do myślenia i jest mega prawdziwy. Zobaczyłem i po raz kolejny uświadomiłem sobie, ze wszystko, całe moje życie, to kim jestem- zmierza do śmierci!
Następnie kilka fotek na pamiątkę na tle gór świętokrzyskich, klasztoru i zabudowań, a po kilku godzinach powrót do domu.
A drodze powrotnej, zdarzyło się to czego najbardziej się bałem, mianowicie, zaczął padać deszcz. Dokładnie przy wjeździe do Kielc, czyli dokładnie po przejechaniu zaledwie kilku dziesięciu kilometrów, mając przed sobą jeszcze grubo ponad 100.
Na szczęście Pan Jezus, jak zwykle, jak zawsze – ni pozwolił na to bym się utopił w deszczu. Popadało, zmokliśmy z moim rumakiem ale… po przejechaniu kilku kilometrów deszcz odpuścił. Uff odetchnąłem z ulgą! Nie ukrywam, było pod bramkowo!
Wróciłem do domu późnym wieczorem i powiem, że taka jednodniówka, to doskonały pomysł i na zwiedzanie, na wypoczynek i na chwilę bycia sam na sam. W sumie przejechałem 366 km. To był dobry czas!