Dawno, dawno temu… za siedmioma górami, za siedmioma rzekami działo się tak:
Jakiś czas temu w światyni można było usłyszeć takie oto słowa: módlcie się, a może się uda, że „dotychczasowy pracownik” zostanie, jak pójdę do Głównego Przełożonego to powiem, że „pracownik” ma studia itd… . Wierni się modlili – o czym dowiadywałem się odwiedzając chorych. Pytały, czy może już coś wiadomo? Te wiadomości odbierałem z wielką radością. Pytał: organista, kościelny, nasz kleryk. Przyznam, że miałem nadzieję ale jakoś wewnętrznie przygotowywałem się do tego co już wiadome. No ale, skoro Przełożony daje nadzieję, to trzeba ufać i tą nadzieją żyć.
Ale… minął czas i w połowie sierpnia: … ten współpracownik to niczym się ni interesuje, zamiast dzwonić i pytać w urzędzie to siedzi i nic nie robi! (…ehhh). Poszedłem więc i zapytałem czy Przełożony coś wie? Nie, nic nie wiem, no trzeba jechać i pytać, dzwonić. Ale ja nie mam podstaw, glejt mam i tyle. To jak będę w urzędzie po dyplomy to zapytam! Będę zobowiązany… . (mijają 2-3 godziny i pukanie do drzwi). Proszę, stoi Przełożony z kopertą A4 i mówi: dekret! Nogi mi się ugięły i nagle śmiech – nie dekret tylko dyplomy jubileuszowe dla małżonków. Zapytałem: czyli nic dla mnie nie ma? Nie, no ale można się odwoływać, zapisać się na rozmowę i w ogóle… (żal, dramat i brak słów). Wjazd do nowego miejsca pracy na „łysej kobyle” – zaznaczę, że ani łysej, ani kobyle. No ale… może to taki plan…
A i jeszcze jedno… co pojawię się na klatce schodowej, gdy tylko współlokator otworzy drzwi i usłyszał moje kroki nagle tajemniczo znika. Nie dalej jak 2,3 dni temu otworzyły się drzwi do garażu, a ja w tym czasie krążyłem pomiędzy strychem, a mieszkaniem. Nagle cisza. Nikt nie chodzi. Wszedłem do mieszkania zostawiłem pudełka poszedłem do łazienki po pranie słyszę kroki na schodach, wychodzę z praniem cisza, współlokator stoi na półpiętrze poszedłem na strych szybkie przejście po schodach i zniknięcie w mieszkaniu. Inny przykład: wczoraj,przyjechałem motocyklem do domu zostawiłem go, wchodzę po schodach i słyszę że drzwi od mieszkania się otwierają z klucza a potem na oścież. Słyszę kroki na schodach więc ja wchodzę na górę i… szybki zwrot krok po kroku i ciche zamknięcie drzwi przez współlokatora z klatki schodowej. Wszedłem do swojego (jeszcze) mieszkania zacząłem się rozbierać i słyszę drzwi sąsiada się otwierają i wychodzi.
No coś bez komentarza, bo nie ma co tu komentować. Dziwna sprawa, nie wiem z czego wynikająca. Czy aż tak straszny jestem, że przede mną się uciekać? Nie wiem, ale sądząc po zachowaniu współlokatora chyba tak no ale już nie długo jeszcze tylko klika dni.