W ostatnich dniach stycznia odszedł do Pana dobrze mi znany kapłan, który wpisał się w historię mojego życia i mojej drogi do kapłaństwa. Ksiądz Janusz, bo o nim mowa, był duchownym, który przez ponad 20 lat posługiwał jako kapelan Domu Pomocy Społecznej, największego w moim regionie, bo zamieszkałego przez ponad 600 pensjonariuszy. Można więc powiedzieć, że kierował jedną z najmniejszych parafii w mojej diecezji.
Kiedy dowiedziałem się, że ów duchowny odszedł do Pana, natychmiast zadzwoniłem do księdza dyrektora domu księży emerytów z zapytaniem i prośbą – by jeśli nie byłoby chętnych do głoszenia słowa Bożego na pożegnaniu lub na pogrzebie, to ja chętnie podjąłbym się tego zadania.
Po dwu dniach zadzwonił do mnie inny kapłan z propozycją, bo wiedział, że znałem Zmarłego i zapytał czy nie powiedziałbym kazania na Mszy św. żałobnej? Od razu się zgodziłem.
Do Eucharystii zostało kilka dni a ja chodziłem z tematem i rozmyślałem o tym co i jak powiedzieć. Wiedziałem co chcę powiedzieć, ale jak ubrać to w całość, by miało sens i oddało to, czym i jak ów kapłan żył. Szukałem odpowiedniej Ewangelii w rytuale pogrzebowym, ale jakoś żadna z nich mi nie odpowiadała. I jakoś tak Pan Bóg przyszedł z pomocą i… wybrałem Ewangelię o Mandatum, którą odczytuje się w Wielki Czwartek podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej.
Do mojego kazania wpisałem tę Ewangelię i… przygotowałem Słowo, które następnie kilkakrotnie modyfikowałem i odłożyłem, by w czasie liturgii je wygłosić.
W dniu pożegnania wieczorem pojechałem do Sanktuarium Matki Bożej, gdzie co niedzielę celebruję Eucharystię, by dołączyć się koncelebry i wygłosić słowo Boże. W zakrystii ubierając się w szaty mszalne ksiądz biskup pomocniczy, który przewodniczył liturgii żałobnej zapytał – kto będzie mówił kazanie? Zapadła cisza, a po chwili odezwałem się – ja księże biskupie – odpowiedziałem. Ale ja pytam poważnie – odpowiedział na moją odpowiedź ksiądz biskup. Ja odpowiadam poważnie! – powiedziałem. Aha – to…. – kontynuował hierarcha. Przyznam, że zrobiło mi się smutno, że mój biskup nie traktuje mnie poważnie, bo tak to wybrzmiało. No smutno…
Podczas liturgii modliliśmy się za Zmarłego, miałem zaszczyt przeczytać Ewangelię i wygłosić Słowo Boże, a po Eucharystii wraz z innymi duchownymi wynieśliśmy trumnę ze Zmarłym ze świątyni. Dla mnie osobiście to jest zawsze piękny i wzruszający gest księży wobec Zmarłego duchownego.
Można mówić, że kazanie pogrzebowe czasem za bardzo wychwala, gloryfikuje, a nawet kanonizuje Zmarłego, wszak o zmarłych albo dobrze, albo wcale – jak mówi Polskie przysłowie. Ale … przygotowując to kazanie, mówiąc je – jestem przekonany, że nie powiedziałem nic, co nie było by prawdą, co było by przejaskrawieniem, zbytnią gloryfikacją. Postanowiłem sobie, że powiem to, co wiem o Zmarłym, by pokazać, że skromnych, cichych i niezwykle pobożnych księży mamy obok siebie, którzy nie robiąc nic nadzwyczajnego – a tylko służąc kapłańską posługą – wypełniają swoje obowiązki i zasługują na świętość.
Panu Bogu dziękuję za to, że w swoim życiu spotkałem Księdza Janusza. Dziękuję za przykład Jego życia i zwykłą i szarą ale świętą codzienność.