Godzina 5:00 rano pobudka i… sprawdzenie czy mogę się ruszać, czy mogę wstać i czy stopy nie odmawiają posłuszeństwa. Wszystko działa, a więc można się umyć, po cichu spakować i… jeszcze pod osłoną nocy wyjść z albergu nie budząc jeszcze śpiących towarzyszy.

Wyszedłem z albergu, zrobiłem pamiątkowe zdjęcie wysyłając do Siostry i wysyłając na insta, a następnie wyruszyłem – zakładając na czapkę lampkę – tzw. czołówkę – by rozświetlała drogę, bo mrok był dookoła.

Idąc w kolejnym dniu pielgrzymowania najpierw mijałem pola z pasącymi się na nich krowami, pajęczynę rozciągniętą na krzewach, cmentarz, kościół, zabudowania, wreszcie gospodarstwa z krowami, kaczkami, czarnym koziołkiem i kotami. Szedłem, podziwiałem i zatrzymywałem się by fotografując, to co widzę zatrzymać na zdjęciu.

Tak dotarłem do znanej mi miejscowości Graz. Znanej mi, bo w tej miejscowości schodzą się ze sobą przynajmniej dwa szlaki – szlak hiszpański (którym szedłem w roku ubiegłym) oraz szlak norte – na który wszedłem w tym roku.

Wszedłem do znanego mi już kościoła, który otwarty czeka na pielgrzymów- a przynajmniej tak mi się wydawało. Wewnątrz była starsza pani – powiedzmy kościelna – którą przy pomocy translatora zapytałem – czy byłaby możliwość odprawienia tu (takiej prywatnej) Mszy świętej, wszak jestem księdzem z polski. Niestety pani odmówiła. Wyszedłem i poszedłem dalej.

Pamiętałem, że w tej miejscowości – kawałek dalej – na pielgrzymów czekają siostry zakonne, które stoją przy szlaku i pozdrawiają pielgrzymów, stemplując ich paszporty pielgrzyma. Podszedłem do nich po stempelek i przedstawiłem się pytając czy siostry nie mają czasem swojej kaplicy domowej w której mógłbym odprawić Mszę świętą, gdyż w kościele parafialnym mi odmówiono. Siostra ze swoim telefonem, ja ze swoim rozmawialiśmy przy pomocy translatora. My nie mamy kaplicy, ale jest tu przedszkole w którym jest kaplica – powiedziała siostra. Po chwili byliśmy już w kaplicy, do której siostra mnie zaprowadziła. Tam bez problemu mogłem odprawić Mszę Świętą.

Zawsze powtarzam, że Siostry i te rodzone i te zakonne to SKARB dla księdza i dla Kościoła!!!

Po Mszy świętej podziękowałem Siostrze i poszedłem dalej w kierunku dobrze mi znanej – ostatniej miejscowości przed Santago – O Pedruozo. Jednak po drodze zatrzymałem się jeszcze na chwilę w niewielkiej kawiarence, która znajduje się tuż przy szlaku.

Wszedłem do wnętrza i spotkałem właściciela, który stał za ladą i tak, jak w ubiegłym roku sprzedawał. Podszedłem zamówiłem szklankę sangrii i… odnalazłem na IG zdjęcie z tego samego miejsca z ubiegłego roku i… pokazałem Mu, że wróciłem po roku do Niego. Mężczyzna uśmiechnął się, podał mi rękę i… powiedział, że dla stałych klientów napój gratis! Odpowiedziałem, że to jego praca, i że tak nie mogę, że trzeba zapłacić, na co on po chwili powiedział – zaczekaj…. Odszedł i przyniósł ze sobą ciastko z serem, który następnie przy mnie przytopił dodając żurawiny! Skoro tak, to to jest od mnie gratis! – dodał. Podziękowałem, zrobiliśmy wspólne zdjęcie i poszedłem usiąść na drewnianej ławeczce, tak jak w zeszłym roku!

Po takim pięknym spotkaniu i odpoczynku ruszyłem dalej spotykając po drodze różnych ludzi – bo im bliżej Santiago, tym więcej pielgrzymów na drodze. Spotkałem – idącego przede mną pana, który na prawej nodze – tuż nad kostką – miał wytatuowane symbole camino – nie uszło to mojej uwadze.

Tuż po 15:00 dotarłem do O Pedruozo, w którym było mnóstwo – bo pewnie ponad 10 albergów – ale ja poszedłem do tego, który już znałem. Okazało się, że są jeszcze 3 miejsca wolne, więc się załapałem – odetchnąłem z ulgą i poszedłem na wskazane miejsce noclegu.

Tak zakończyłem kolejny dzień mojego pielgrzymowania przeszedłszy 30 km mając już przed sobą ostatnią prostą do Santiago, ostatnie 25 km.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here