W miniony poniedziałek zostałem poproszony przez mojego kolegę księdza, aby go zastąpić i odprawić za niego dwa pogrzeby – w zasadzie jeden po drugim – na dwóch nekropoliach mojego miasta. Z uwagi na to, że lubię celebrować pogrzeby – wiem, to może wydawać się dziwne, a tak jest – odpowiedziałem pozytywnie na jego prośbę.
Pojechałem na pierwszy pogrzeb na godzinę 11:15. Niewielka kaplica cmentarna, garstka ludzi i urna z prochami zmarłego. Z uwagi na to, że większość pogrzebów w mojej diecezji jest odprawianych z Mszą świętą, tak było i w tym przypadku, tyle tylko, że… w zasadzie liturgię odprawiałem dla… siebie, tzn. dla Pana Boga i zmarłego, ale… mówiąc Pan z wami – sam sobie odpowiadałem – i z duchem twoim. Pełno nas, a jakoby nikogo nie było. Nikt nie odpowiadał, wierni nie wiedzieli kiedy wstać, kiedy siedzieć, a kiedy uklęknąć – no tutaj były dzwonki, więc się zorientowali, ale… po za tym w zasadzie całą liturgię eucharystyczną przesiedzieli. Pogrzeb ze swojej natury jest smutną uroczystością, ten był smutny podwójnie. Bo… taka naszła mnie refleksja – można w Pana Boga nie wierzyć, ale kultura (dobry ton) wskazuje na to, by wiedzieć jak w danej chwili, w danym miejscu, w danej sytuacji się zachować. Bo bywa, że osoby niewierzące wiedzą jak się zachować, a te, które deklarują się jako wierzące – nie bardzo wiedzą o co chodzi.
Drugi pogrzeb celebrowałem na najstarszej nekropolii mojego miasta i również był to pogrzeb z urną. Niewielka zabytkowa kaplica pogrzebowa, która tak naprawdę jest mauzoleum jednego z fabrykantów niewielu żałobników w kaplicy, część po za nią i również Msza święta – taka sama, a jednak inna. Niewielka schola składająca się z 6 pań i pana śpiewała na głosy pieśni liturgiczne, wierni odpowiadający półgłosem na moje Pan z wami i… odprowadzenie do grobu.
Po zakończeniu ceremonii ostatniego pożegnania przy grobie odchodząc zostałem zatrzymany przez córkę zmarłego, która wyciągając do mnie rękę powiedziała – dziękuję księdzu za modlitwę, Mszę i kazanie. Za takie czytanie Słowa Bożego i za te słowa, które ksiądz powiedział. Po chwili do kobiety dołączył jej mąż, który dopowiedział swoje. Nie ukrywam, że zrobiło mi się bardzo miło, że to co powiedziałem jakoś poruszyło i dotknęło serce. – podziękowałem za dobre słowa i poszedłem. Zostawiłem kapę w kaplicy, zabrałem plecak z albą i rytuałem pogrzebowym i przez cmentarz poszedłem do bramy, do samochodu, przy którym… podszedł do mnie starszy pan z białą brodą i powiedział – chciałem księdzu podziękować i pogratulować kazania – bardzo ładnie ksiądz powiedział o tym, że tylko przez Chrystusa i w Chrystusie jest nasze zbawienie. Zaskoczony tymi słowami podziękowałem nieznajomemu, który za chwilę się przedstawił mówiąc – jestem pastorem Kościoła w Chrystusie, wprawdzie już na emeryturze, ale jeszcze głoszę kazania w naszym zborze i powiem, że bardzo mi się podobało to, co i jak ksiądz mówił. Podobało mi się, że to przepowiadanie było takie żywe i osadzone w naszych codziennych realiach. Dobre słowo, dobry kaznodzieja. To drugie podziękowanie – było dla mnie mocnym zaskoczeniem. Podziękowałem, poruszony, że protestancki pastor dziękuję mi za kazanie…
Po co to chwalenie? Dzielę się tutaj moim doświadczeniem i moją radością. Bo… głoszenie Słowa jest trudne i wymagające, ale jak czytasz je w swoim życiu, swoim życiem to nie musisz wymyślać, ale mówisz tak, jak czujesz, jak doświadczasz i dzielisz się życiem.
A pogrzeb, śmierć – jest trudnym doświadczeniem dla nas pozostających tu na ziemi, ale jeśli wierzymy, to rozłąka jest tylko czasowa, chwilowa nie na zawsze. Panu Bogu jestem wdzięczny za te dwa doświadczenia pogrzebowe!