Jakiś czas temu o czym pisałem tutaj, brałem udział w uroczystości pogrzebowej jednej z osób z mojej rodziny, a w minioną sobotę przewodniczyłem uroczystości ślubnej – na którą zostałem zaproszony. Smutki przeplatają się z radościami, a życie toczy się dalej.

To był piękny i długo wyczekiwany – przez młodych – ślub. Jak się okazało, nie wszyscy z rodziny, z różnych względów się odliczyli, ale przyznam, że dla mnie osobiście i dla moich najbliższych, to było bardzo piękne wydarzenie. Mogłem po raz kolejny posługiwać swoją kapłańską posługą tym, z których wyszedłem, których krew – płynie w moich żyłach.

Tak sobie myślę, że to jest właśnie powinnością każdego duchownego, by być – służyć – tym, do których się zostało posłanych przez biskupa, ale również tym, z których się wyszło – swoim najbliższym. Wszak moim kapłańskim obowiązkiem jest nie tylko modlić się za rodziców, rodzeństwo, dziadków (najbliższą rodzinę) ale także udzielać sakramentów świętych i być dla tych (spłacając nieco dług) od których się wyszło.

Przepiękna – rodzinna uroczystość – zaślubin dwojga młodych ludzi. Sakramentalne „tak” wypowiedziane przed zgromadzonym Kościołem oraz przyjęcie weselne, a więc bal związany z udziałem w radości nowożeńców z tego, że swoje życie oddali sobie nawzajem, biorąc na świadka – tej ich wspólnej miłości – Pana Boga.

Przyznam, że jeśli chodzi o wesele dawno się tak nie ubawiłem. Choć poszedłem na wesele w sutannie, i był plan, by po jakimś czasie zostać w samym garniturze, to jednak do końca byłem w stroju duchownym. Nie mogłem odmówić sobie biało-czarnego tańca z panną młodą – wszak to już taka moja kapłańska tradycja (zawsze, kiedy jestem na weselu, to staram się zatańczyć z młodą) ale także obtańcowałem wszystkie panie z mojej części rodziny poczynając od mamy, siostry, przez mamy młodych na dalekich ciotkach skończywszy.

Być może wyglądało to trochę śmiesznie jak ksiądz tańczy twista lub walca w sutannie na weselnym parkiecie, ale mówi się trudno, wszak nie robiłem niczego, co mogło by być gorszące. Weselną zabawę zakończyłem tuż przed 1:00 – zaraz po oczepinach, gdyż w niedzielę od rana – jak co tydzień – posługiwałem w parafii. Zmęczony zabawą pojechałem do domu.

Tak, być księdzem, to płakać z tymi, którzy płaczą, a weselić się z tymi, którzy się weselą. Być dla tych, do których jest się posłanym, ale być i dla tych, z których się wyszło, nawet wtedy, gdy może nie obchodzimy się, nie spotykamy się zbyt często, a nawet nie za bardzo się znamy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here