Tegoroczne święta – jak już pisałem były inne niż te, które wraz z rodziną przeżywałem od urodzenia. Inne, bo przeżywane w szczególnym czasie pandemii, która tuż przed świętami zagościła w moim rodzinnym domu. Niestety, tak to jest, że możesz być ostrożny, uważny, zabezpieczać się, a i tak wirus może cię dopaść, czego przykład miałem w rodzinie.

Choć wirus pokrzyżował plany wigilijno – świąteczno – noworoczne, to jednak mimo to Pan Bóg daje takie pomysły, możliwości i łaski, że człowiek jeśli tylko chce korzystać to może, a nawet powinien. Tak było i moim przypadku.

Wirus dosięgał najpierw moją mamę, która przeszła go – pomimo swoich niedawnych poważnych perypetii ze zdrowiem – całkiem spokojnie, choć nie bez trudności. Wysoka gorączka, bóle mięsni i całkowite osłabienie.

Drugi poległ tato, który na początku starał się robić wszystko co możliwe, by nie dać się chorobie, mocno walcząc z nią za pomocą leków, ale… gdy pojawiła się gorączka powyżej 39 st., a saturacja poszła gwałtownie w dół, przyjechało pogotowie, które zabrało tatę do szpitala – zostawiając go tam podłączonego do tlenu na niemal dwa tygodnie. Był to czas przed świętami i w same święta.

Trzecia – choć najstarsza i mająca najwięcej chorób – poddała się chorobie babcia. Ona walczyła bardzo długo, bo… wybrała dwa antybiotyki – w sumie prawie 20 dni- a gorączka nie dawała za wygraną – 37,5 – 38,5 – 38 – 37,8  i tak w koło Macieju. Ponieważ mamy w domu pulsoksymetr – to ciągłe mierzenie tlenu we krwi sprawiało pozwalało ocenić jak organizm reaguje lub nie reaguje na leki. Okazało się, że nie reaguje. Udało mi się wypożyczyć koncentrator tlenu, który – niewątpliwie – dużo pomógł, pozwalając Seniorce oddychać i natleniać krew. Nie obyło się jednak bez pogotowia. Pierwsze które przyjechało – zbadało babcie, podało steryd w zastrzyku – po którym temperatura spadła i już nie wróciła – i powiedzieli, że stan jest na tyle zadowalający, że nie ma potrzeby hospitalizacji. Następnego dnia wezwaliśmy – na polecenie lekarza rodzinnego – drugą karetkę, która tym razem – z uwagi na malejącą saturację – zabrała babcię do szpitala – choć jak się okazało w pierwszym badaniu – covida nie ma.  W szpitalu wykonano test wymazowy, który potwierdził covid a CT wykazało rozległe zmiany covidowe w płucach. Przewieziono ją do szpitala covidowego, gdzie po przeszło tygodniowym pobycie  udało się ustabilizować sytuację i zakończyć przygodę 87 letniej babci z covidem.

To jednak nie koniec…

W pierwszy dzień świąt zwróciłem się z prośbą do księży, którzy jako kapelani obsługują szpital, w którym aktualnie przebywał mój tato, z zapytaniem: czy mógłbym zastąpić ich w posłudze kapłańskiej. Po wrażeniu zgody udaliśmy się- wraz z jednym z kapłanów- do szpitala. Tam po krótkiej przeprawie udało się wejść do szpitala, a po przebraniu się w odpowiedni strój poszedłem z posługą kapłańską – Komunią Świętą i Namaszczeniem Chorych do chorych, w tym także do mojego taty.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here