Trzeci i ostatni dzień w Pampelunie upłynął pod znakiem egzaminy doktoranckiego mojego Kursowego. Rano poszliśmy na Mszę świętą – oczywiście po hiszpańsku, a potem wraz z kolegą poszliśmy na małe hiszpańskie śniadanie do kafejki. Wracając do domu, by się przygotować do doktoratu weszliśmy jeszcze do kościoła, który znajduje się na parterze jednego z bloków w centrum Pampeluny.
O godz. 11:00 rozpocząął się egzamin doktorski mojego koleg kursowego. Egzamin trwał ponad dwie godziny. Siedział tam i czułem się dosłownie jak… na tureckim kazaniu. Nie rozumiałem nic – gdyż wszystko było w języku hiszpańskim. Choć nic nie zrozumiałem to jedno zostało powiedziane – choć po czasie ale…- cum laude! To oznacza najwyższą notę.
Po zdanym egzaminie – zdanym z wyróżnieniem, miało miejsce niewielkie przyjęcie dla obecnych na egzaminie, a potem część nieoficjalna dla rodziny i zaproszonych gości. Świętowanie trwało od południa do wczesnego wieczoru i zakończyło się wspólnym zdjęciem.
Wieczorem w środę wsiedliśmy z kolegą do autokaru i pojechaliśmy do Bilbao, skąd po noclegu w hotelu wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Ponownie był to lot dwoma samolotami tym razem w połączeniach Bilbao – Monachium i Monachium – Warszawa. Po powrocie do Warszawy jeszcze tylko 1,5 godzinna podróż pociągiem i dotarłem do domu.
Nie żałuję tej czterodniowej wyprawy do Pampeluny, gdzie reprezentowałem moją diecezję ale… i mogłem uczestniczyć w kolejnym – ważnym etapie kapłańskiego i naukowego życia mojego kolegi kursorowego. Za ten doktorat i mojego kolegę kursowego niech Pan Bóg będzie uwielbiony!