Sobota w szpitalu położniczym

0
21

W sobotnie popołudnie pojechałem wraz z moimi rodzicami do ich znajomych córki na ślub. Jadąc do miejscowości położonej 18 km. od mojego miasta dostałem telefon od Szefowej Położonych szpitala gdzie rodzą mamy z mojego hospicjum.

– Proszę księdza jest u nas mama, która za chwilę ma bloku operacyjnym biedzie rodzić martwe dziecko. Chcą się spotkać z księdzem, mógłby ksiądz pojechać do nich?

Na taki telefon nie można pozostać obojętnym więc, choć nie jestem kapelanem szpitalnym, i powiem wprost wszedłem trochę w nieswoje buty ale, co tam! Skoro proszą w tej swojej trudnej sytuacji o księdza, to jak można być obojętnym?

Najszybciej jak było to możliwe wsiadłem do samochodu i pojechałem do rodziców, który przed chwilą stracili swoje dziecko. W szpitalu zobaczyłem mamę zmęczoną po porodzie i tatę towarzyszącego obok łóżka oraz niewielki wózek z maleństwem. Przyznam, nie było łatwo, obraz bardzo ciężki. W ogóle to brak słów.

Po krótkiej chwili do sali weszła rodzina osieroconych rodziców, więc powiedziałem że poczekam na zewnątrz, niech razem chwilę pobędą, pożenią się z maleństwem. Po wyjściu z sali usiadłem na korytarzu i sofie i czekałem. W jednej chwili zaczepiła mnie jedna z kobiet będących na oddziale z zapytaniem: – czy tu w szpitalu to w tej kaplicy to odbywają się Msze św.?  Niestety nie znałem odpowiedzi, ale pytanie postawione mi było tylko pretekstem do dalszej rozmowy. – czy mogę z księdzem porozmawiać, zapytała kobieta. Odpowiedziałem, że jasne, choć jestem tutaj tylko gościem i jestem tu z pewną misją. Zaczęliśmy rozmawiać. Nie trwało ot jednak długo, gdyż po krótkiej chwili wyszedł tata zmarłego dziecka i prosił mnie do sali, gdzie przebywała jego żona.

Wszedłem i rozpoczęliśmy od wspólnej modlitwy w intencji rodziców by Pan Bóg pozwolił im, dał im łaskę przejścia przez ten czas cierpienia, żałoby, bólu i rozłąki ze szczęściem, na które czekali 9 miesięcy. Następnie pomodliliśmy się za maleństwo i udzieliłem błogosławieństwa obecnym, kreśląc krzyżyk także na główce noworodka.

Potem zaczęliśmy rozmawiać, a w zasadzie sam mówiłem. Najpierw delikatnie, gdyż nie wiedziałem z „kim mam do czynienia” tzn. kim są rodzice, czy wierzący czy praktykujący, czy katolicy itd. Mówiłem o tym że czasem nie rozumiemy woli Pana Boga, nie rozumiemy Jego planów, na nasze życie, że trudno nam te Boże plany przyjąć o raz o nadziei, która daje nam wiara w Pana Boga, nadziei na to, że spotkamy się po tej drugiej stronie, gdzie ich syn siedzi już na kolanach Jezusa tak, jak jest mowa o tym w Biblii.

Po moich wywodach teologiczno-pastroalno-bilblijno –ludzkich, od rodziny, która przyjechała do szpitala dowiedziałem się, że tato maleństwa jest świeckim misjonarzem, który jakiś czas temu pojechał na misję do Afryki i tam poznał misjonarkę świecką pochodzącą z Limy, która dzieci w afrykańskiej wiosce uczyła hiszpańskiego. Tam się poznali, dokładnie w kościele podczas Mszy św. Tam się zakochali i przed 10 laty przyjechali do Polski.

Powiem, że byłem totalnie zaskoczony! Totalnie! Zabrakło mi słów! Na dowód tego wszystkiego, mężczyzna z kieszeni wyjął krzyż misyjny, który otrzymał wyjeżdżając na misję i powiedział – z tym krzyżem nigdy się nie rozstaję! Przyznam, że zaskoczeniu nie było końca, ale… po jakimś czasie skończyliśmy rozmowę, pobłogosławiłem ich i wyszedłem z sali.

Na korytarzu przy sofach, siedział druga mama, z którą rozmawiałem wcześniej, która zrobiła mi herbatę i poprosiła o rozmowę. Nie mogłem odejść, więc… usiadłem i zaczęliśmy rozmawiać i rozmawiać i rozmawiać, przeszło 1,5 godziny.

Jak się okazało, kobieta jest tu od 3 tygodni, po porodzie dzieciątko zachorowało na zapalenie opon mózgowych i przebywa na OIOMI-e noworodkowym, a mama z racji na to, ze maleństwo karmi, jest cały czas z dzieckiem.

Po długiej rozmowie o Panu Bogu, wierze, dziecku i życiu codziennym , poszliśmy na OIOM i pomodliliśmy się przy maleństwu. Pobłogosławiłem je w imię Boże i oddaliśmy je w modlitwie pod opiekę Matki Bożej Uzdrowienia Chorych!

Następnie wróciłem do domu i choć dziś niedziela ja wciąż myślę, dumam, zastanawiam się, nad tym wszystkim. Jestem tak nieporadnym, grzesznym, niegodnym narzędziem Pana Boga, księdzem w czarnej od grzechów sutannie, a On- Czysty Bóg, posługuje się mną, czarną masą i nie boi się mną pobrudzić. Panie Boże, jak jesteś niemożliwy! Jak jesteś wyjątkowy i jedyny, jak jesteś niepojęty! Dziękuję!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here