Tegoroczne uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – to jak w każde wielkie święto kościelne (przynajmniej w moim przypadku) wydarzenie zarówno duchowe jak i związane z intensywną pracą.

Od samego rana – tzn. o 6:30 i 8:00 posługiwałem w moim sanktuarium, gdzie każdej niedzieli jestem obecny niezmiennie od blisko 5 lat, apotem posługa medialna na uroczystościach ogólnomiejskich związanych z uroczystością Bożego Ciała.

Powoli wychodzimy z pandemii co sprawia, że w wielu parafiach pojawiły się odważne decyzje związane z procesjami – już nie tylko wokół świątyni, ale – jak tradycja nakazuje – z procesjami, które wyszły na ulice i place naszych miast i miasteczek.

Mój biskup odważnie podjął decyzję, że z zachowaniem wszelkich środków sanitarnych ale idziemy w procesji do czterech ołtarzy. Msza święta miała charter polowy – odbyła się nie w świątyni, a na zewnątrz, a następnie wyruszyliśmy w długiej – bo przeliczając na czas –  blisko 2 godzinnej procesji przez centrum niemalże milionowego miasta.

Dla mnie jako dla księdza procesja Bożego Ciała jest zawsze niezwykła. Kiedy byłem na mojej pierwszej parafii – mój nieżyjący już Ksiądz Proboszcz mawiał – niech ksiądz weźmie odprawi Mszę św. i poprowadzi procesję do czterech ołtarzy. Księże, ale że ja? A Proboszcz? – dopytywałem ze zdziwieniem. – Ja już prowadziłem w swoim życiu takie procesje, niech ksiądz prowadzi. Ksiądz jest młody, dla księdza to wielka radość, a po za tym, nigdzie indziej ksiądz już jej nie poprowadzi jako wikariusz, no chyba, że zostanie ksiądz kiedyś proboszczem. Odpowiedział mi mój Ksiądz Proboszcz. Tak też było. Miałem wielką radość w swoim życiu prowadzić 5 procesji Bożego Ciała. Pierwszą jako neoprezbiter zaraz po święceniach w parafii, gdzie miałem praktyki jako diakon. A potem 4 razy jako wikariusz w mojej pierwszej parafii. Słowa mojego Proboszcza były jakby prorocze. Dziś mam 12 lat kapłaństwa i póki co, procesję Bożego Ciała przeżywam nieco inaczej.

Procesja z Najświętszym Sakramentem była i jest dla mnie jako dla księdza wielkim przeżyciem. Oto Jezus w kawałku Chleba Eucharystycznego wychodzi z murów świątyni i idzie – niesiony przez księdza – do naszej codzienności, do naszego świata, do naszych radości i smutków, grzechów, porażek i sukcesów. Idzie by wejść w to, co nasze. Wielu idzie w procesji, ale są i tacy, którzy przechodzą obojętnie widząc procesję – jakby nieporuszeni – niemniej Jezus idzie – bo jest dla wszystkich – dla tych którzy za Nim idą i dla tych, co przechodzą obojętnie. Niezwykłe doświadczenie procesji przekłada się także na doświadczenie kapłaństwa, poprzez które Jezus posługuje się mną dla siebie, by mógł przyjść na ołtarz w darach chleba i wina, a potem by mógł wyjść do świata – do ludzi. Niezwykłość Eucharystii, niezwykłość Kościoła i mojego kapłaństwa.

Jak pisałem wcześniej – do 7 lat moje Boże Ciało – jeśli chodzi o procesję – przeżywam inaczej – schowany za obiektywem aparatu fotograficznego. Staram się modlić śpiewem, przeżywać procesję słuchając Ewangelii i homilii wygłaszanych przy ołtarzach, ale i budować się wiarą ludzi idących w procesji i modlących się. Wśród idących za monstrancją są starsi idący nieco wolniej czasem o kulach, balkoniku lub wiezieni na wózku inwalidzkim, są ci w średnim wieku – całe rodziny z małymi i dorastającymi dziećmi, ale nie brakuje również młodych – trzymających się za rękę i modlących się przy każdym z ołtarzy. Oto Kościół, który wychodzi i nie wstydzi się swojej wiary i przynależności do Chrystusa i Kościoła. Fotografia pokazuje to, co ulotne, chwilowe, nie-czasowe. Dzięki fotografii zatrzymuję na zawsze te chwile, by można było do nich wrócić, zatrzymać się, ucieszyć się, a nawet medytować wydarzenia, które dziś – po czasie – są już tylko w naszej pamięci.

Jako ksiądz staram się za wszelką cenę godzić moje kapłaństwo z tym, co jest moją posługą w kapłaństwie. Wypełnić jedno, a i drugiego nie zaniedbać. To oczywiście wymaga wiele, ale jeśli tylko się chce… to można, a z mojego doświadczenia na koniec dodam, że Pan Bóg zawsze odda za to, co dajesz Jemu!