Wchodzę do zakrystii jednego z cmentarzy znajdujących się na ternie mojego miasta i spotykam tam – dobrze znanego mi zakonnika, który właśnie przygotowuje się do pogrzebu.

– O witam ojca, co słychać? – zapytałem.

– A witam, będziemy mieli razem pogrzeb  podobno – odpowiedział zakonni.

– tak, a z której parafii ojciec tu przyjechał? Wszak parafianka – mówiłem ze zdumieniem – był z parafii gdzie posługują księża diecezjalni, a nie zakonnicy? – dopytywałem.

– Owszem, wszystko się zgadza – odpowiedział ze stoickim spokojem zakonnik – ja teraz tam posługuję. – dodał.

– To ojciec teraz przechodzi do diecezji czy może księża z parafii są w kwarantannie i nie mogą posługiwać? – dopytywałem.

– Z uwagi na braki kadrowe, proboszcz poprosił nas o pomoc w posłudze w parafii i ja się zgodziłem. – wyjaśnił zakonnik.

Nie kryłem zaskoczenia całą tą sytuacją, gdyż…. I tu trzeba by cofnąć się niemalże 20 lat wstecz, kiedy ów mnich był mistrzem postulatu – i podczas jednego z wykładów skierowanych do przyszłych zakonników mówił, że księża diecezjalni to… dorobkiewicze, nowobogaccy, prywaciarze itd…

– Ale jak to ojcze…kontynuowałem – to ojciec posługuje u tych… dorobkiewiczów, prywaciarzy, nowobogackich diecezjalnych? – pytałem.

– Hnnm… ale to mówiłem pewnie ze 20 lat temu… – odparł. To było kiedyś… trzeba uważać co się mówi. – dodał.

Po tej – traktowanej oczywiście z uśmiechem i nutką kpiny rozmowie – poszliśmy razem, ramię w ramię ksiądz diecezjalny i zakonnik posługujący w parafii diecezjalnej do ołtarza, by razem celebrować uroczystości pogrzebowe.