Niedzielny wieczór spędziłem z jednym z moich kolegów księży, w jednym z czarodziejskich miejsc mojego „jakże dziwnego” miasta. To stare opuszczone fabryki przerobione na miejsce przyjazne dla, szczególnie ludzi młodych.
Tam gromadzą się by zjeść coś dobrego (nie koniecznie fastfood), napić się (nie koniecznie piwa czy wina), pograć w gry (planszowe czy karciane), czy też po prostu spotkać się i pogadać o wszystkim i o niczym.
Tak też i było w naszym przypadku. Spotkanie przy pysznej lemoniadzie cytrynowo- miodowej (po prostu pycha!) i rozmowie o codzienności kapłańskiej. Chyba coraz bardziej dorastam do tego, że pomimo, że jestem księdzem, mogę jak moi rówieśnicy wyjść do świata i wypoczywać jak oni ciesząc się swoją młodością.