Kiedy w sobotę wieczorem pojechałem, do kolejnego Kościoła Stacyjnego, by przygotować relacje na stronę diecezjalną, przed wejściem do kościoła otrzymałem telefon, od pani doktor z mojego hospicjum.
Księże, nasza podopieczna przyjechała do szpitala z miejscowości oddalonej od naszego miasta o ok. 150 km. okazało się, że dzieciątko już Pan Bóg zabrał. Proszą o spotkanie z księdzem.” Odpowiedziałem, że skontaktuję się i oczywiście pojadę. Po zakończaniu liturgii stacyjnej, zadzwoniłem i pojechałem do szpitala na spotkanie z rodzicami.
Spotkałem się tylko z mężczyzną, kobieta chyba nie chciała, być może to jeszcze za wcześnie. Chwilę porozmawialiśmy, chwilę pomilczeliśmy – tak też bywa, między dwoma facetami! Czasem trzeba trochę po męsku pomilczeć, gdy trudno zrozumieć Boże plany – po ludzku nie do zrozumienia i trudne do przyjęcia.
Zostawiłem namiar na siebie i zapewniłem, że jestem do dyspozycji, jeśli tylko mógłbym w czymś pomóc.
Taka bezradność, totalna niemoc, jest czasem bardzo, bardzo trudna. Nie wiadomo co powiedzieć, jak pocieszyć, jak próbować wytłumaczyć Pana Boga. Przecież, wszystko co dzieje się – dzieje się za wolą Bożą – choć czasem nie zrozumiałą.