Czas, w którym chciałem odpocząć zbiegł się z działaniami zbrojnymi na Ukrainie. Tu na miejscu tak, jak mogę włączam się w działalność na rzecz uchodźców, którzy każdego dnia, na różny sposób przybywają do Polski, by tu bezpiecznie przeczekać ten trudny czas, lub rozpocząć nowe życie.
Mając czas do swojej dyspozycji, pojawiła się myśl, by skorzystać z tego wolnego i może by sfotografować to, co dzieje się dziś na granicy. Pokazać – utrwalić na fotografii ludzi, którzy przekraczają granicę w poszukiwaniu lepszego, bezpieczniejszego, wolnego świata. Skoro fotografować, to najlepiej pojechać na granicę, ale gdzie i czy w ogóle, bo jak pojadę się okaże, że nie wolno fotografować, to po co jechać. Zadzwoniłem do znajomego – zawodowego fotografa, który wyjaśnił, że na granicy wolno fotografować, ale na którą granicę jechać – bo takie było moje drugie pytanie, to odesłał mnie do dobrze nam – obojgu – znanej dziennikarki TVP3, która właśnie wróciła z kilkudniowej obstawy medialnej granicy polski. Po zasięgnięciu informacji, że najlepiej pojechać na granicę do Hrebenne k. Zamościa, po wewnętrznie stoczonej walce z wątpliwościami – czy warto, po co tam jechać, i w ogóle, postanowiłem się przełamać, zapakować kilka rzeczy i wyruszyć w ponad 5 godzinną podróż do Hrebenne – z domu do granicy mam 451 km.
Wyjechałem z domu chwilę przed 9:00 i już o 14:08 byłem na miejscu – choć nie do końca, bo jak się okazało, dojechać do granicy to nie jest takie proste. Naprzeciw mnie wyjechali policjanci – z zapytaniem – w jakim celu, po co pan jedzie na granicę, ale… po chwili rozmowy, udało się bokiem przejechać. Na poboczu bocznej drogi zostawiłem samochód zabrałem telefon, aparat, statyw i kilka innych rzeczy i poszedłem na granicę.
Oczom moim ukazały się namioty Caritas, Polskiej Akcji Humanitarnej, Czerwonego Krzyża, Rycerzy Kolumba, Lasów Państwowych, oraz punkt informacyjny. W jednym miejscu ustawione były wózki dla dzieci, w innym nosidełka i foteliki samochodowe, pudełka z pluszakami, namioty z ciepłym jedzeniem – zupa, kiełbaskami i kurczakiem z grila, kawa herbata, słodycze dla dzieci. Wokół tego kręcili się ludzie w różnym wieku – wolontariusze nie tylko z Polski ale i z zagranicy.
Podszedłem bliżej do granicy i zobaczyłem dwa szlabany – jeden prowadzący z Ukrainy i po drugiej stronie prowadzący na Ukrainę. Z Ukrainy co chwila przejeżdżały samochody prywatne, tiry, samochody i autobusy Państwowej Straży Pożarnej i Caritas, a pomiędzy nimi przemykali uchodźcy przekraczający granicę pieszo. Wśród nich były najczęściej kobiety z dziećmi od maleństw w poduszkach po dzieci kończące szkołę średnią – tak na oko. Osoby starsze prowadzone pod rękę, o balkoniku lub laseczce. Wszyscy idą do Polski, bo tu będzie spokój, cisza i bezpieczeństwo – jak sami mówią. Widząc – przekraczających granice – uchodźców postanowiłem zrobić (tyle ile się da) zdjęć, by udokumentować ten exodus do Ziemi Obiecanej ale i nagrać kilka filmików obrazujących to co się dzieje. Zrobiłem zdjęcia, nagrałem filmiki ale na tym nie poprzestałem. Po rozmowach z innymi- przybyłymi na granicę przeprowadziłem rozmowy w wolontariuszkami z ZHR Z Warszawy, które od kilku dni posługują na granicy. Porozmawiałem z uchodźcami, którzy uciekając z Ukrainy do Polski, by tu zacząć nowe życie oraz… zamieniłem kilka zdań z tymi, którzy przywożą pomoc na granicę, by po przepakowaniu mogła być bezpośrednio zawieziona do miast ukraińskich.
Te dziesięć godzin spędzonych na granicy pozwoliło mi porozmawiać z funkcjonariuszami Policji, którzy centralnej Polski przyjechali tu do pracy i służą tam od 10 dni. Nie wszyscy wiedzieli – oni i moi rozmówcy akurat wiedzieli, ze jestem księdzem, co pozwoliło na rozmowy dużo szczersze, głębsze i bardziej bezpośrednie. Dowiedziałem się wiele, poznałem wiele rzeczy od tzw. kuchni ale i… podziękowałem im za to wszystko co robią, dla Polski i dla każdego z nas.
Pobyt na granicy obfitował też w niezwykle wzruszające momenty, kiedy uchodźcy przeszli przez granicę i dostali się do Rzeczypospolitej, a tu oczekiwali na nich ich najbliżsi, rodzina, mąż, chłopak, rodzeństwo. Nie zabrakło także trudnych momentów, kiedy przed kamerą jeden z moich rozmówców powiedział, ze na wojnie zgiął jego brat.
Za dnia na granicy było całkiem ciepło – słoneczko przygrzewało, ale gdy tylko zapadł zmrok, zrobiło się zimno i nie przyjemnie. Każdy komu było zimno, mógł skorzystać z przygotowanych koksowników, które zostały ustawione w kilku miejscach przejścia granicznym. Dodam… wielu się teraz uśmiechnie, ale… po raz kolejny skórzane ubranie zdało egzamin. Było ciepło, bezpiecznie i komfortowo.
Po całym dniu podróży, rozmów, fotografii, kręcenia i spotkań z różnymi ludźmi, uśmiechu ale i łez i smutku postanowiłem wrócić do domu. Wyjechałem i… po przejechaniu niespełna 80 km. myślami będąc jeszcze na granicy nagle zza rowu wyłonił się świecący wskaźnik i kazał zjechać na bok. Okazało się… panie kierowco przekroczył pan prędkość w miejscu zabudowanym i zamiast jechać 50 km/h jechał pan… uwaga… 65 km/h za co grozi panu mandat 100 zł i 2 pkt. karne – przyjmuje pan? Tak przyjmuje odpowiedziałem. Co tu się kopać z koniem… 15km więcej – ale… jak się chce to przecież można. Więc jak można, to niech ma satysfakcję, i tyle. Dostałem, przyjąłem i odjechałem. Tak więc miło zakończyłem dzień pobytu na granicy…
Do domu wróciłem późną nocą, by nie powiedzieć wczesnym ranem.
Czy było warto? Czy był sens? Po co było jechać? Tak! Było warto, był sens, dobrze że pojechałem. Dlaczego? Bo doświadczyłem tam – po raz kolejny tego, że Polacy to dobrzy, otwarci, uprzejmi, bezinteresowni i wrażliwi ludzie. Bo zrobiłem zdjęcia, które… nie będą nigdy w żadnej galerii, ale będą moim skarbem dokumentującym tragedię ludzką, która działa się za mojego życia. Bo… każdy jak może tak pomaga, ja również tak jak mogę, jak potrafię – nie tylko modlitwą – wszak jestem księdzem, nie tylko ofiarą, do której jesteśmy wezwani, ale także fotografią i filmem chcę pokazać to, co się dzieje, pokazać świat, który dla wielu braci Ukraińców się skończył.
Tak, warto było i nie żałuję tego aktywnego dziennikarskiego i ludzkiego czasu.