Już przed wakacjami zostałem poproszony przez znanego mi kapłana o poprowadzenie w jego parafii Rekolekcji Adwentowych. Ponieważ lubię głosić, a przy tym jest to dla mnie radość, gdy mogę spotkać się z wiernymi, wspólnie się modlić, celebrować Eucharystię, a przy tym jest to okazja, by wyrwać się choć na chwilę od codziennych obowiązków – kołowrotka medialnego.
Trzydniowe rekolekcje rozpocząłem wraz z początkiem Adwentu – w pierwszą niedzielę tj. 1 grudnia. W pierwszym dniu wygłosiłem 4 nauki dla dorosłych ( 7:00, 9:00, 10:30, 18:00) oraz jedną naukę dla dzieci i ich rodziców (12:00) oraz krótką katechezę o darze mądrości i roztropności dla kandydatów do bierzmowania.
W pozostałe dni – poniedziałek i wtorek – miałem po dwie nauki (9:00, 18:00), choć były jeszcze roraty o 7:00 i wieczorna Msza św. o 17:00.
Parafia, w której głosiłem rekolekcje znajduje się na obrzeżach mojego miasta i jest to parafia składająca się głównie z domków. Niestety – to smutne – w ławkach kościelnych nie było zbyt wielu wiernych, a jeśli byli to w przeważającej liczbie były to osoby starsze, choć było też i kilku młodych. Smutne to, bo… o ile w tygodniu można mieć pracę, zajęcia, obowiązki itd., o tyle w niedzielę, to jest dość oczywiste dla ludzi wierzących, że uczestniczą we Mszy świętej wszyscy. Tak… no dziś to już nie jest takie oczywiste!
Rekolekcje się odbyły i w sumie na tym mógłbym skończyć pisanie. Starałem się posłużyć moim głoszeniem najlepiej jak potrafię (niestety mówię długo) i… mam nadzieję, że Pan Jezus zrobił swoje, to co uważał w sercach i umysłach tych, których uważał. On wie!
Ale… powiem, że wyjechałem z tej parafii smutny, bo… nie byłem jeszcze chyba w tak smutnej parafii.