Już po raz kolejny wieczerzę wigilijna spędzałem w moim rodzinnym domu, a wszystkie przygotowania związane z wieczerzą spoczęły na moim rodzeństwie, które – jak zwykle – wywiązało się doskonale.
Na wieczerzę przyjechali zarówno moi bliscy, jak i rodzina szwagra, w której jest również duchowny, mój kolega z czasów seminaryjnych ale od niedawna – daleki krewny – z uwagi na to, że jego brat jest mężem mojej siostry.
Czytanie Ewangelii, łamanie się opłatkiem i składanie sobie życzeń, i co najważniejsze – sama wieczerza. Na stole pojawiły się tradycyjne potrawy: chleb, ziemniaki, makiełki, karp pieczony, ryba po grecku, grzyby w cieście, pierogi z grzybami, kapusta z olejem rzepakowym, śledź z cebulką, śledź w śmietanie oraz kapusta z grochem, ciasto, no i nie zabrakło oczywiście zupy grzybowej z ręcznie robionym makaronem oraz kompotu z suszu.
A gdy już wszyscy zaspokoili swój pierwszy głód – wszak w moim rodzinnym domu jest tradycją, że od północy do samej wieczerzy wigilijnej obowiązuje post – najczęściej nie spożywa się żadnych pokarmów – nadszedł czas na wspólne kolędowanie. Utaj znów tradycja sięgająca przynajmniej 18 lat wstecz, kiedy to będąc jeszcze w seminarium przygotowałem śpiewniki, które do dziś służą do wspólnego kolędowania w każde świętą Bożego Narodzenia. To co najcenniejsze we wspólnym śpiewaniu przy wigilijnym stole to jest to, że kolędy zawierają dużo więcej zwrotek niż tylko 1,2,3 które znamy z pamięci. Śpiewamy też i 4,56, a nawet 8 gdy taka jest.
Zaczęliśmy wieczerzę około 16:00 a skończyliśmy po 21:00 więc był to prawdziwie błogosławiony czas bycia razem, ucztowania, śpiewania i oczekiwania, bo o 24:00 – czas na Pasterkę – dla jednych czas na celebrację, dla innych na fotografowanie, a dla jeszcze innych modlitwy w kościelnej ławce.
Oczywiście, tak jak w latach ubiegłych nie mogło zabraknąć wspólnego rodzinnego zdjęcia kończącego wieczerzę wigilijną, by za rok – jak Pan Bóg pozwoli – znów się zobaczyć i wspólnie świętować narodziny Chrystusa.