Dawno mnie tu nie było, i nie dlatego, ze wdało się w moje postępowania więcej lenistwa niż zwykle, ale ten miniony blisko miesiąc był bardzo pracowity. Wiele się działo tak w życiu kapłańskim, medialnym jak i rodzinnym. Wszystko trzeba przetrzymać – cieszyć się z cieszącymi i płakać z płaczącymi, najważniejsze, by iść do przodu i nie stracić z oczu tego, co/Kto jest najważniejszy!
Jako, że w ostatnim czasie miałem kontakt z osobą z covid-19 idąc za namową braci bonifratrów pojechałem do nich do szpitala się przebadać, by mieć pewność, że nie jestem lub że jestem chory.
Ważne by w tym miejscu zaznaczyć, że po kontakcie z Osobą zarażoną nie od razu poszedłem na test, ale od razu poddałem się samoizolacji, by nikogo nie zarazić lub narazić na zarażenie. Na dwa dni przed upływem tygodnia zadzwoniłem do mojego lekarza rodzinnego by w teleporadzie prosić go o skierowanie na wymaz. Po rozmowie z lekarzem rodzinnym dostałem skierowanie i od razu została na mnie nałożona – mocą prawa – kwarantanna.
Tydzień od kontaktu ze skierowaniem – którym był rząd 5 cyfr – pojechałem do punktu wymazowego, który u bonifratrów obsługuje jedna z sióstr zakonnych. Wymaz został pobrany około 9:30, a tego samego dnia wieczorem około 22:45 dostałem powiadomienie smsowe, że wynik jest ujemny i tym samym została ze mnie zdjęta kwarantanna, która miała trwać jeszcze blisko tydzień.
Nie urywam, że ucieszyłem się z tego, że wynik jest ujemny. Z tą radością łączy się wolności wynikająca z faktu, że mogę wyjść z domu i uczestniczyć w ważnych dla mnie i mojego Kościoła lokalnego – wydarzeniach.