Księża diecezjalni – w tym także i ja – wigilię spędzają ze swoimi rodzinami na plebaniach lub w domach rodzinnych. Przyznam, że nigdy nie spędzałem wigilii na plebani – no chyba, że kapłańską – ale te rodzinne zawsze w domu.
W tym roku ta rodzinna wigilia, była inna niż te dotychczasowe- choć prawdą jest, że każda wigilia jest inna. W tym roku przy stole zabrakło mojego dziadziusia, którego Pan Bóg zabrał w niedzielę gaudete. To puste miejsce przy stole – było dostrzegalne i bolesne. Tak, to prawda – Pan Bóg zawsze zabiera niespodziewanie i w niezbyt odpowiednim czasie.
Wyjątkowym było też to, że przy stole pojawił się najmłodszy członek mojej rodziny – mój chrzesniak, dla którego była to pierwsza wieczerza wigilijna w życiu.
Mogę powiedzieć, że w moim domu rodzinnym narodziła się miłość przez cierpienie związane ze śmiercią i radość związaną z narodzinami. Choć człowiek nie rozumie planów Bożych, to wierzę jednak, że Pan Bóg wie co robi i kiedy to robi.
W pierwszy i drugi dzień świąt Bożego Narodzenia – w moim domu – jest zwyczaj zasiadania przy stole – co jest domeną wielu domów, ale i przy tym samym stole kolęduje się – chwaląc Boga śpiewem kolęd. Tą tradycję pielęgnujemy już od wielu lat, gdyż jeszcze jako kleryk przygotowałem śpiewniki, które z roku na rok, służą wszystkim odwiedzającym dom moich rodziców.