Od dłuższego czasu chodziła za mną wizyta w szpitalu, która odkładałem na później. Jednak po badaniach i leczeniu lekarstwami, różnej maści, diagnoza lekarska była jedna, proszę księdza to trzeba zoperować.
Jak trzeba, to trzeba. W środę, w południe pojechałem do szpitala, stawiłem w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie i przechodząc przez izbę przyjęć wszedłem na teren szpitala w piżamie i z torbą podróżną w ręku.
Szpital w którym się leczyłem jest wyjątkowy, gdyż jako jedyny w Polsce w kaplicy szpitalnej znajduje się łaskami słynący obraz MATKI Bożej Uzdrowienia Chorych. Wybrałem celowo ten szpital, by gdy tylko to będzie możliwe, móc codziennie sprawować Mszę św.
Dostałem łóżko w pokoju dwu osobowym, wraz z panem, który mógł być w wieku mojego taty. Nie powiedziałem, że jestem księdzem, jednak nie długo to było tajemnicą, gdyż jedną z pielęgniarek na tym oddziale jest siostra zakonna, która choć mnie nie zna, wchodząc na salę przywitała mnie – witam księdza! To ksiądz robi te zdjęcia i umieszcza na stronie – to będziemy się teraz tu widywać.. Sąsiad z łóżka obok, niemal z niego nie spadł, zdziwił się bardzo ale… nasza znajomość pięknie się układała. Był czas na rozmowę, na żarty i dowcipy. Pan Bóg wie gdzie człowieka położyć i kiedy!
Drugiego dnia w południe miałem mieć operację, więc z samego rana poszedłem do kaplicy, odprawiłem Mszę św., a następnie o 12:40lezałem już na stole operacyjnym. Co mi robili i jak to wyglądało nie wiem – spałem, ale wiem, że o 13:20 obudziłem się na OIOM-e.
Następnego dnia, dokładnie w piątek, obolały i szczerze mówiąc zdatny – choć nie do końca, do życia, opuściłem szpital i wróciłem do domu, gdzie przez najbliższy czas, na ile się da, będę dochodził do siebie.