W środę, tj. 4 lutego zatelefonowała do mnie parafianka z pierwszej parafii, z prośbą bym był obecny na pogrzebie jej zmarłego męża. Odpowiedziałem na prośbę – umarłych należy pogrzebać!, to uczynek miłosierny co do ciała. Po rozmowie telefonicznej spotkałem się z rodziną zmarłego i przedyskutowałem szczegóły pogrzebowe i załatwienia formalności kierując ją do kancelarii parafialnej.
Po naszej rozmowie następnego dnia udała się do parafii gdzie „dostała po głowie” za to, że ja mam grzebać jej męża. Jak to? dlaczego? jakim prawem on? Co to za porządki? Po tym doświadczeniu wdowa zadzwoniła do mnie z wielkim smutkiem i podzieliła się swoim doświadczeniem.
Cóż, takie jest życie! Ja cieszę się, że ludzie mnie pamiętają i mają do mnie jakiś sentyment, to miłe ale i za zaszczyt poczytuję sobie to, że chcą bym był obecny przy najważniejszych chwilach ich życia. A, ze niektórym się to nie podoba – cóż, to chyba trzeba zostawić bez komentarza, ten tu jest zbędny!