Wśród wielu dni kapłańskich zdarzają się i takie w które czasem nie wiadomo jak człowiek się nazywa. Od godz. 8:00 odwiedzałem chorych ( to pierwszy piątek miesiąca kwietnia) skończyłem o 12:10 przebrałem się i pojechałem na zakupy do marketu wróciłem była 13:00. Chwila odsapnięcia i zjedzenia obiadu i o 15:00 pogrzeb poza parafią więc trzeba było jeszcze dojechać. Wróciłem – chwila dla siebie i od 17:00 spowiedź (pierwszo piątkowa), o 18:00 Msza św. i nabożeństwo do Serca Pana Jezusa. 19:00 spotkanie dla młodzieży, które zakończyło się 20:30. Tak minął dzień! Można by powiedzieć, że totalny odjazd. O chwilę dla siebie, dla Pana Boga (modlitwa, brewiarz) trzeba było po prostu zawalczyć. Bo inaczej człowiek nic by z łaski Bożej nie skorzystał.